piątek, 9 sierpnia 2013

Niewolnica w oczy śmierci się śmieje.


*Daisy*
Obudził mnie niesamowity ból w całym ciele. Noc na grzbiecie konia ma swoje słabe strony.
- Carmen, zatrzymajmy się na chwilę jestem obolała i brudna. - Zwróciłam się do konia o błyszczącej sierści barwy karmelu. I wcale nie zwariowałam. Mój nowy przyjaciel prowadził ze mną rozmowy jak zwyczajny człowiek. Noo.. Może był trochę dziwny, ale zabawny i w trudnych sytuacjach wpadał na pomysły, które mi by do głowy nie przyszły. Mówił on, że każde zwierzęta znały kiedyś mowę. Lecz teraz tylko nieliczne dzikie.. Wszystkie inne zapomniały jak brzmią słowa, podczas niewoli. Życia w klatkach, stajniach… Mimo że on też przeżył swoje to pamięta mowę. Nie dopytywałam się dlaczego. On też nie pytał mnie o żadne osobiste rzeczy. Naszym celem było dostać się na północ i znaleźć Legion Siódmy. Ta wyprawa była swego rodzaju testem. Jeśli tam dotrę to mogę dołączyć. To lepsze niż śmierć czy służba w Armii Króla, gdzie nikt nie przejmuje się jedną ludzką egzystencją. Zresztą.. W tym Legionie był Jesse. Ktoś kto czuł mimo że jego prawdziwy charakter też nie był  zbyt miły.. Nie ma w pobliżu wody, mała. A przynajmniej jej nie wyczuwam. Ale jest coraz zimniej, czujesz ? Jesteśmy coraz bliżej północy. Odezwał się Carmen.
- Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyłam, że jest zimno. - Stwierdziłam, a Carmen prychnął. Nie uważasz, że to człowiek niby inteligentna rasa powinien być mądrzejszy od konia.
- Ach tak, tak. Ciesz się. - Mruknęłam i wyjęłam z plecaka kilka kanapek i kilka puszek napoju które zapakowała mi Britney. Hmm.. Starczy mi ich na jakieś może trzy dni. To nie jest raczej długo… Rozłożyłam się na szeleszczących liściach opadłych z drzew i pokrytych lekkim szronem.  Zastanowiłam się co właśnie zrobiłam w gospodzie… Normalnie nigdy bym się tak nie zachowała. Po prostu.. Adrenalina, panika u mnie najwyraźniej przeradza się w chęć dźgnięcia kimś nożem. Tak samo było, gdy armia zmarłego Króla Henryka zaatakowała nas w obozie naszych żołnierzy. Jak można być w jednej chwili przestraszonym, a w drugiej czerpać radość z zabijania. Gdy tylko o tym myślę to jest mi niedobrze... O Boże… Przecież.. Jestem morderczynią. Wiedziałam o tym właściwie, ale…. Takie proste stwierdzenie, na to zrobiłam… Dopiero teraz to przyznałam. Wcześniej jakoś próbowałam o tym zapomnieć, wrzucić do szufladki Za bardzo Cię coś dobija, pozbądź się tego, zapomnij i udawaj, że wszystko jest w porządku. Moja zasada życiowa, na to by przetrwać i się nie załamać właśnie została obalona. Jak mogłam zapomnieć, że pozbawiłam tyle ludzi życia ? Każdy z nich był przez kogoś kochany, na każdego z nich ktoś czekał. Mieli własne życie, rodziny i przyjaciół, a ja to wszystko odebrałam w ciągu sekundy. Poczułam że łzy wzbierają mi się do oczu, spróbowałam kilka głębokich wdechów, ale na niewiele się zdały. Czy ja jestem złym człowiekiem? Nie… Nie miałam nawet prawa zadawać sobie tego pytania. To było oczywiste. Czułam się podle, ale wiedziałam, że nie mogę samej sobie zaprzeczyć jak za każdym razem. Teraz otwarcie musiałam to przyznać i się z tym pogodzić. Wszystko w porządku, Mała ? Usłyszałam telepatycznie głos Carmena. Dopiero teraz oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że leżę w trawie patrząc się w niebo już dosyć długo, a po moim policzku spływa samotna łza. Starłam ją szybko i usiadłam przeciągając się,
- Oczywiście. - Powiedziałam z wklejonym uśmiechem, który jednak wydał mu się autentyczny, bo się rozluźnił. Hmmm… Mruknął. Najwyraźniej nie był przekonany, ale dał spokój, za co byłam mu wdzięczna. Nagle usłyszałam ludzkie głosy i poczułam zapach palącej się sosny. Wytężyłam bardziej zmysły jeśli było to możliwe i podnosząc rękę poprosiłam, by Carmen się uciszył. Wiem,,, Mamy towarzystwo. Powinniśmy uciekać, czy ich przywitać ? Usłyszałam w myślach pytanie. Pomachałam ręką, że pójdę zobaczyć co się dzieje. W tych czasach, a zwłaszcza w tym świecie należało zawsze zachować ostrożność. Zwłaszcza, że ja czuje.. Targają mnie emocje, a za ten czyn, mogę umrzeć i nikt nawet nie zauważy mojej śmierci. Podeszłam schylona, skryta za nagimi krzewinami starając się zachować ciszę, Jakby tak się zastanowić, to nie wiem po co szłam zobaczyć ludzi, którzy obozowali. Zwykła ciekawość lub głupota. Byłam coraz bliżej mojego celu. I nagle uświadomiłam sobie, że się boję. Po cholerę ja tu szłam, ale było już za późno. Skuliłam się za dużym drzewem i spojrzałam w stronę dymu. Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. Nie mogłam się ruszyć, ale musiałam biec! Uciekać gdziekolwiek. Przede mną było pięciu tęgich mężczyzn, a dalej była ciężarówka, lub coś przypominające dany pojazd. Dochodziły z niej ludzkie krzyki. Jakby kogoś żywcem zabijano. Wręcz można było poczuć w powietrzu ten metalowy zapach krwi. Zrobiłam krok czy dwa do tyłu próbując  uciec z tego miejsca. Każdy domyśliłby się, że w pojeździe są ludzie.. Żywi ludzie, którzy płacą krwią i łzami za uczucia. A więc… Albo są to egzekutorzy, albo handlarze niewolników. Nie mogę tu zostać ani minutę dłużej. Jednak co było silniejsze umysł działający na szybkim obrotach i wręcz mówiący Ci rozsądne rzeczy czy też ciało, które kucało za drzewem sparaliżowane ze strachu i nie zdolne się poruszyć. Nie miałam silnej woli, jednak zawsze gdy się na coś uparłam to dokonywałam tego. Może wystarczy zrobić to samo, ale nagle okazało się że już jest za późno. Zanim zauważyłam głosy całkowicie umilkły. Nie wiedzieć czemu, moje ciało znowu samo zareagowało, ale tym razem ku mojej radości uciekając. Jednak nie cicho i dyskretnie, jakby ukrywanie się nie miało już znaczenia. Jakby szybkość była tu najważniejsza. Zanim moja głowa zdała sobie sprawę, że kilka par ciężkich butów mnie goni, to ciało zareagowało wcześniej i teraz miała sporą przewagę. W kilku sekundach zaczęła się drastycznie zmniejszać. Czemu nie byłam dobrą sportsmenką ? Byłam najsilniejsza ze wszystkich dziewczyn jakie znam, ale jednak szybkość nie była moją dobrą stroną. Biegłam najszybciej jak umiałam kierowana strachem i adrenaliną. Przebiegłam przez powalone przez najwyraźniej burzę drzewa, skracając sobie drogę, przeskoczyłam przez wąski strumyk mało w niego nie wpadając, jednak dostałam już bardzo poważnej zadyszki i zanim się spostrzegłam ktoś wyłonił się zza moich pleców i powalił mnie na ziemię. Przygnieciona do ziemi zareagowałam niemal odruchowa i zaatakowałam napastnika nożem schowanym w bucie. Mężczyzna nie zareagował wrzaskiem jednak opadł bezwładnie na trawę obok. Nie czekając na cokolwiek podniosłam się na nogi i niemal natychmiast poczułam jak upływa ze mnie życie. Każde jego drobinki rozsypują się w tej jednej chwili. A w drugiej chwili leżałam na trawie, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. Miałam nawet wrażenie, że moje płuca zapomniały jak się oddycha, a serce jak bije.
***
Czułam ? Bo tak było prawda ? Już nie wiedziałam czy ja naprawdę czuje ból czy jest to tylko w moim własnym świecie. Moje ciało wzdrygnęło się, że cała podskoczyłam i wydarł się z niego krzyk. To było tak, jakbym Ja już nie miała nad nim żadnej władzy. Jednak zmysły bardzo dobrze działały i coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że ból wypala mi całe ciało od zewnątrz i wewnątrz. Dopiero później dostrzegłam, że leżę na kolanach jakiegoś chłopaka, który był może z rok młodszy ode mnie, a twarz i dłonie przemywa mi kobieta w wieku średnim, w szerokich spodniach i brudnej zakurzonej oraz poplamioną sokiem pomidorowym ( wmawiaj sobie, że to nie krew ) swetrze. Spojrzałam na wszystko spod zmrużonych oczu. Więc jednak… Złapali mnie uznałam, gdy zauważyłam że jestem otoczona czterema brudnymi ścianami drewna. Poczułam, że oczy stają mi się wilgotne, ale nie wiem czy to z rozczarowania, że nie udało mi się uciec przed śmiercią czy po prostu ból był zbyt intensywny. Chciałam lekko podnieść się podnieść i już zauważyłam, że to był błąd. Kobieta obtarła mi czoło suchą szmatką.                                                                                                                                      
- Nie powinnaś się ruszać. Nieźle oberwałaś. Gdy im się sprzeciwiasz jest jeszcze gorzej. - Odrzekła. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, jakoś nie byłam pewna, czy jakiekolwiek słowo przeszło by mi przez gardło. Rozejrzałam się po pomieszczeniu jeśli tak to można nazwać. Pod ścianami było kilkunastu ludzi, jedni mocno poranieni, inni mniej. Ich wzrok był… pusty. Tylko patrzyli się przed siebie czekając na to co się stanie… Na sprzedaż lub wspólną śmierć. To nie mógł być mój los. Kompletnie się na niego nie zgadzam. Być może i jest to dziecinne spostrzeżenie, ale prawdziwe. Sama mam wpływ na to co mi się przydarzy. Tutaj doprowadziła mnie moja głupota i ciekawość, a stąd na pewno może mnie coś wyciągnąć. Rozejrzałam się tym razem bardziej uważnie skupiając się w jakim znalazłam się położeniu. Te cztery ściany były ze sobą całkowicie połączone, żadna nie była wejściem ani wyjściem. Przeleciałam wzrokiem po suficie. W samym jego centrum jaśniało niebo, jednak tylko poprzez czworokąt, któremu zabrakło boku. Czyli musiało to być coś na podobiznę drzwi, którymi wrzucano nas do środka. Jedyne wyjście górą, żadnej pomocy zsumowałam obserwacje. Ale czemu ludzie nie podsadzili siebie i jeszcze nie uciekli ? Klucz.. Natychmiast pojawiła mi się w głowie odpowiedź, a więc można się stąd wydostać tylko wywalając zamek, a nikt nie miał odpowiednich narzędzi. Ale może nie trzeba rozwalać zamka z klapą tylko jakoś to obejść. Jednak bez nawet najmniejszego noża na nic takie rozmyślania. Nagle usłyszałam jak ktoś otwiera wychodzi z podłogi. Bingo! Klapa w podłodze, której nawet nie sprawdziłam. Jednak moja twarz została w ciągłym przerażeniu. Wzięłam kilka głębokich wdechów i zrobiłam chłodną minę, która raczej nie pomoże, a raczej pogorszy moją sytuację. Ale jakoś mnie do nie obchodziło. Zamierzałam stąd uciec, ale jak jeśli nawet nie mogłam się ruszyć. Pomyślałam nagle o Carmenie. Ale nie… On całe swoje życie był  w niewoli. Nie zbliżył by się do takiego miejsca dla nikogo.
- Proszę, proszę księżniczka się obudziła. - Syknął mężczyzna. Poczułam przypływ mdłości. Cuchnął potem i krwią, co raczej dobrze, nie wróżyło. Podszedł do mnie i podźwignął mnie siłą na nogi. Nie mogłam się powstrzymać i wrzasnęłam. Wcześniej tego nie zauważyłam, bo nie ruszałam nogami, ale miałam skręconą kostkę. Nie dobiegnę dalej niż do ściany naprzeciwko. Mogłam tylko udawać twardą. Co nie było łatwe kiedy już się zdradziłam. Spojrzałam wyniośle i arogancko próbując naśladować Jessego. Tyle razy widziałam u niego ten wyraz, że być może i mój wyszedł autentycznie. Najwyraźniej odpowiedź była twierdząca, bo mężczyzna natychmiast złapał mnie za włosy i cisnął o podłogę.
- Słuchaj, ja się nie opalam, tylko uczę was szacunku. Ciebie też nauczę. - Oparł chłodno i obojętnie.
- I sądzisz, że Ci się uda ? Uzyskasz jedynie uznanie takich potworów jak król. Jednak i on.. Hmm robi to bardziej rzetelnie i estetycznie. - Odpowiedziałam z przypływem wściekłości i strachu.
- Myślisz, że chcemy uznanie króla ? - Zapytał i razem ze swoim kolegą podniósł mnie i postawił na krzesło w kącie. Nawet nie było sensu walczyć, gdy mocno zakuli mi nogi i ręce metalowymi pędami.
- W takim razie kogo ? - Nieznajomy walnął mnie tak mocno w twarz, gdy zagryzłam wargę, że natychmiast zaczęłam pluć krwią.
- Nikt Cię nie pytał o nic. To co zabawimy się ? - Powiedział z błyskiem w oku. Jego kolega przyniósł jakąś większą torbę. Rozpiął suwak i zaczął w niej grzebać. Wyjął metalowy pręd, a zaraz posłał tego drugiego nieznajomego by przyniósł przenośny kominek. Zamrugałam z niedowierzania.
- Przecież Wy nie musicie mnie torturować. Jesteście handlarzami, prawda ? - Spytałam z niepewną nadzieją.
- Och nie dziecino, jesteśmy egzekutorami, ale przed śmiercią, trochę Cię przypalimy. Może Twoją piękną buźkę ? - Spytał. Gdy już otrzymał kominek to włożył w palący się ogień pręd. Boże… TO nie może być prawda. Jak można było być tak okrutnym? Gdy metal nagrzał się to jego koniec niebezpiecznie zbliżał się do moich nadgarstków.. Przejechałam nim jakby nożem, aż rozciął i spalił skórę do kości. Zaczęłam się drzeć w niebogłosy. Jak można być twardym przy takim bólu? To było niewykonalne. Miałam wrażenie, że gdy jeszcze raz zobaczę ten metal to zacznę klęczeć i błagam o wybaczenie, za moje istnienie. Ale gdy nadeszła ta chwila, gdy metal zbliżał się do drugiego nadgarstka, to nie byłam w stanie wypowiedzieć słów. Byłam bliska zemdlenia. Świat zaczął wirować i zostawał zasłonięty przez czarne, brudne plamy. Nie wiem ile czasu czułam ten cały ból w różnych częściach ciała. I nie wiedziałam już ile razy wydawałam z siebie wrzaski, które zdarły mi gardło. Później krzyk zaczął zmieniać się w śmiech. Mężczyźni zaczęli patrzeć na siebie z niepokojem i najpewniej myślą, że już oszalałam. W końcu nie byłam już pewna czy jeszcze żyje. Ale czułam ból… A to najpewniej dowód, że jednak tak. Ale z tym co mi pozostało to chciałam umrzeć… Nie, nie mogę tak umrzeć. Właśnie o to chodzi. Nie mogę tak myśleć. Te cierpienia mają mnie do tego zmusić. Mogę się poddać, albo dać sobie radę i stać się silniejsza. ,,Ból jest najlepszym nauczycielem, tylko nikt nie chce być jego uczniem.''* Zamrugałam powiekami i przed oczami przybłąkały się jakieś cienie. Wzięły mnie one za ramiona i mimo moich jęków powlekli gdzieś. Nie śledziłam gdzie, nie liczyłam zakrętów. Byłam wrakiem, miałam wrażenie, że mimo że mam duszę i rozum, to nie mam już władzy nad ciałem. Gdy przeszli ze mną kawałek drogi poczułam że usadzili mnie na jakimś miękkim fotelu. Otworzyłam lekko oczy i naprzeciw mnie zobaczyłam faceta, który przypominał tych wszystkich milionerów w filmach. Był w białym garniturze i wypolerowanych butach. Miał w ustach cygaro i jasny kapelusz na rudych, trochę dłuższych włosach. Byliśmy w czymś w rodzaju pokoju, tyle że po oby moich bokach były drzwi. Widziałam przez okna w nich lasy, które mijaliśmy szybką jazdą. Droga ucieczki, gdybym otworzyłam drzwi i wyskoczyła z wozu to… No nie… To prawdopodobnie byłabym martwa. Przy takiej prędkości nic by ze mnie nie zostało. Ale i tak umrę. Pozostaje mi wybór. Tutaj w torturach czy pragnąc ucieczki. Spojrzałam spod przymkniętych powiek z powrotem na mężczyznę. Spojrzał się on na mnie chłodnym wzrokiem.
- Widzę, że nie odpuścili Ci. - Odparł spokojnie, jakbym wcale nie wygląda tak strasznie. - Musisz im wybaczyć. - Ciągnął. - Zaprowadziliśmy Cię tu tylko dla tego. - Powiedział i pochylając się dotknął mojej bransoletki.
- Wiesz co to jest za kamień ? - Zapytał. - Lazuryt czy jak ja wolę mówić Lapis Lazuri. Tutaj jest to coś wyjątkowego, bardziej wartościowe niż diamenty, ponieważ wierzymy tak jak było to w starożytności, że jest to kamień bogów. - Zamyślił się przez chwilę jakby coś rozważając i ciągnął swoją wypowiedź, jakby nie zwracając na mnie uwagi. - Postanowiono, że tylko rodzina królewska może nosić tego typu kamienie lub no cóż, ktoś z rodziny może obdarować kogoś innego takim zaszczytem. Większość ludzi nie zwraca uwagi na coś takiego jak kamienie, jednak dla mnie ma to olbrzymie znaczenie. Interesuje się nimi, bo każdy oznacza co innego i każdy ma inną wartość. Chce wiedzieć skąd go ukradłaś.
- Czemu sądzisz, że go ukradłam ? Może złapałeś osobę z którą nie warto zadzierać ? - Spytałam wydobywając resztki sił, by użyć głosu.
- Wątpię. Czujesz, to wystarczający dowód, że po prostu ukradłaś tą bransoletkę. Zachowałem Cię przy życiu tylko by się tego dowiedzieć, więc lepiej powiedź, a zginiesz szybko. - Milczałam nie wiedząc co powiedzieć, cokolwiek bym nie powiedziała i tak zostałabym zamordowana, więc czy to ma jakiś sens ? Spojrzałam jeszcze raz przez okno w drzwiach. Zabije się, gdy wyskoczę, ale wolę tam, niż tu, a może nawet jest nikła szansa, że przeżyje. Zawsze coś na pocieszenie.
- Mogę wody?- Wychrypiałam.
- Znam tą wymówkę, ale pamiętaj, nie masz dokąd uciec. - Powiedział i otworzywszy klapę w podłodze, zszedł po schodach na dół. W tej chwili zerwałam się na nogi, sama nie wiedząc jak. Może dzięki resztkom insuliny, hormonowi walki lub ucieczki. A teraz wiadomo było co wybieram. Podleciałam do drzwi i z łatwością je otworzyłam. Zaklęłam pod nosem. Wysoko i szybko. I nagle go zobaczyłam. Carmen biegł kilka metrów za pojazdem. Czekałem na odpowiedni moment, pojazd jest niezwykle opancerzony, więc nic nie mogłem… Oj skacz po prostu. Jego słowa już całkiem mnie orzeźwiły, jednak usłyszałam kroki wchodzące po schodach i natychmiastowy strzał z broni. Krzyknęłam i złapałam się za ramię. Byłam niemal pewna, że celował w szyję. Korzystając z sekundowej okazji wyskoczyłam zamykając oczy. Natychmiast poczułam, że opadam na coś twardego i po prostu zemdlałam.

*Carmen*
Nieźle dziewczyna oberwała trzeba przyznać. Nawet ja zaniepokoiłem się jej stanem. Pobiegłem najszybciej jak umiałem w stronę skąd dym wznosił się ku niebu. Ktoś tam musi być. Nie uśmiechało mi się oddawać jej w ręce ludzi, ale nie widziałem innego wyjścia. Wbiegłem do miasta i zacząłem wierzgać i parskać na ludzi waląc kopytami o ziemię i chodnik. Mało kto zwrócił na mnie uwagę. Niektórzy oglądali się lecz nie przystanęli. Dlatego nie lubię ludzi. Każdy koń by drugiemu pomógł.. Zacząłem biegać po mieście, chcąc zwrócić swoją uwagę i nagle przechodząc koło kamienicy zobaczyłem przez okno, jak jakiś mężczyzna bandażuje nogę drugiej osobie leżącej na łóżku. Pan który pomaga innym, cudownie! Odwróciłem się tyłem i nogami wywaliłem szkło, które rozpryskało się na milion kawałeczków. Mężczyzna poderwał się. Z jego oczu kipiała złość, ale natychmiast spojrzał na mnie i na dziewczynę, którą miałem nieprzytomną na grzbiecie. Jego mina zelżała. Zaraz… Złość, łagodność? Człowiek czuje. Na koguty mojej ciotki to jeszcze lepiej !Mężczyzna przytaknął głową jakby sam do siebie. Wrócił do swojego pacjenta, jednak ja nie odrywałem od niego wzroku. Patrzyłem się nachalnie. Jednak facet w końcu zrobił swoje i wyprosił pacjenta. Później znów podszedł do okna i uśmiechnął się miło.
- Co się stało Twojej koleżance ? Jesteś dobrym przyjacielem, że ją tu przywiozłeś. Już schodzę się nią zająć. - Odrzekł miło i pogłaskał mnie po grzywie. Jednak niemal w tej samej chwili jego oczy stały się duże i szklane, nadal z uśmiechem na ustach upadł na plecy. Pochyliłem głowę i zobaczyłem, że jego biały fartuch jest cały we krwi. Parsknąłem ze strachu i odwróciłem się. Moim oczom ukazała się Czteroosobowa grupa. Blondyn naprzodzie trzymał w dłoni dłoń, jeszcze w ułamku sekundy skierowaną na tamtego miłego człowieka, lecz teraz była skierowana na Daisy, która nieprzytomna była niczego nieświadoma. Jednak gdy odwróciłem się, pistolet był wycelowany we mnie. Jesse. Natychmiast go rozpoznałem. On jakby mnie nie zauważył, nie dał tego po sobie poznać. Ale opuścił broń i powiedział coś do trójki pozostałych ludzi, którzy ubrani byli tak samo jak on, jednak mało kto, a ponieważ ja byłem spostrzegawczy dostrzegłem na ich rękawach jeszcze coś. Ta trójka ludzi miała przyszytą do ramienia niebieską wstążkę, za to Jesse błękitną. Tamci pierwsi słysząc słowa blondyna kiwnęli głowami i z ręką w kieszeni. Broń pomyślałem, odeszli. Jesse naładował magazynek i chowając broń do kieszeni. Przy tym zrobił to wszystko nonszalancko i lekko. Podszedł do mnie i pogłaskał. Parsknąłem. Czemu go zabiłeś ? Był miły! Krzyknąłem do niego telepatycznie. Chłopakowi kącik ust powędrował do góry, jednak prawie niezauważalnie i natychmiast zniknął.
- Myślałem, że nie lubisz ludzi. - Odparł. To prawda… Ale.. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Czemu nie czułem zagrożenia w tym człowieku? Czemu było mi go żal ? Za dużo czasu przebywałem z tą dziewczyną. Nagle przypomniałem sobie o niej. Jesse pomóż mi, mam ranną.
- Wiesz, mam lepsze rzeczy do roboty. - Powiedział, ale natychmiast odwróciłem się do niego bokiem i zobaczył jej twarz. Mina chłopaka pozostała bez zmian jednak rzucił chłodno.
- Chodź szybko. Parę metrów za tym małym miasteczkiem mam mały dom w którym aktualnie mieszkam. Ruchy. - Popędził mnie, a ja już wiedziałem, że jednak na coś się przydałem.

*Daisy*
Zanim jeszcze otworzyłam czułam miłe ciepło, ale także lekki już ból w różnych miejscach. Otworzyłam lekko oczy niepewna co zobaczę. Może już umarłam, a nie ukrywam, że nie jestem pewna co czeka mnie po śmierci. W końcu nie byłam znów taką dobrą osobą. Jednak nie mogłam ciągle zamykać oczu przed tym co dzieje się wokół mnie. Otwarłam je i zobaczyłam kątem oka poduszkę i chłopaka, który spał na złożonych rękach przy moim boku. Nie widziałam dokładnie twarzy ponieważ jego blond włosy zakryły mu oczy, ale wiedziałam, że to Jesse. Jak to się stało ? W jednej chwili skakałam z pojazdu jeżdżącego sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, a teraz leżałam w ciepłym łóżku i mimo lekkiego bólu czułam się nawet nieźle. Poruszyłam się chcąc ułożyć się w pozycji siedzącej i natychmiast tego pożałowałam. Ból przesłał mi swoją obecność po całym ciele. Krzyknęłam automatycznie, a leżący obok chłopak poderwał się wyciągając nie wiadomo skąd pistolet i celując po całym pomieszczeniu. Chłopak miał cień pod oczami, jednak był całkowicie przytomny i gotowy do walki.
- Spokojnie, to tylko ja. - Podniosłam rękę, trochę zawstydzona.
- Och. - Mruknął i schował broń, przetarł oczy ręką i natychmiast rzucił mi się do gardła. Cóż może nie dosłownie.
- Co Ty sobie do cholery wyobrażasz ! Słyszałem historie ! Jedziesz przez pół kraju, by dołączyć do legionu, ufasz obcym, grozisz ludziom w gospodzie i dajesz się złapał egzekutorom, później ledwo żywa uciekasz skacząc z wozu chcąc się zabić ! Dobrze, że był z Tobą on ! Choć mogłeś jej uważniej pilnować Kretynie ! - Krzyczał, a ostatnie zdanie skierował do konia, który przysłuchiwał nam się przez otwarte okno z pyskiem pełnym trawy.
- Skończyłeś, bo jestem trochę obolała ? - Spytałam spokojnie. Jednak chłopak nie miał ochoty dać spokoju. Nachylił się nade mną i zrobił coś co mnie zaskoczyło w tej sytuacji i po tym czasie niewidzenia się z nim. Pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Zrobię herbaty i jeszcze raz Cię opatrzę. - Powiedział i nagle oczy mu się rozszerzyły, a on się lekko zaczerwienił. - Żebyś się nie zdziwiła. Musiałem zdjąć Twoje ubrania. Wiesz… Kawałki spalonej tkaniny złączyło się ze spaloną skórą w dodatku były całe we krwi i… w ogóle. Byłem tak przyzwoity, że zostawiłem bieliznę. - Patrzył na mnie i czekał na moją reakcję. Spoglądałam przez chwilę na niego spode łba, ale później odetchnęłam i odpowiedziałam.
- Dziękuje, że się mną zająłeś. - Kiwnął głową i wyszedł. A ja to co ? Spytał urażony koń.
- Przecież wiesz, że Tobie jestem wdzięczna najbardziej. - Odpowiedziałam i posłałam mu lekki uśmiech. Wiem, wiem. Hmm.. Jeśli się nie obrazisz to mogę pobiec…
- Oczywiście, że nie. Biegnij się rozerwać. - Przerwałam mu. Chwilę później już go nie było. Jesse wrócił niosąc dwa kubki i stawiając jeden na stoliku obok mojego łóżka.
- Naprawdę cieszę się, że go spotkałaś i uwolniłaś. Hmm.. Ale Carmen ? To żeńskie imię.
- Cóż… Postanowiliśmy oboje, że wytłumaczymy to moją głupotą. Spodobało się nam obojgu. - Odparłam sięgając po kubek gorącej herbaty. Gdy tylko upiliśmy kilka łyków w ciszy chłopak się podniósł i odłożył swój napój. Podszedł do mnie i ostrożnie odkrył moją kołdrę nie spuszczając ze mnie wzroku. Zamknęłam oczy, próbując nie myśleć. Jesse patrzył na każde zranione miejsce, które teraz w gruncie rzeczy było wyleczone. Zapewne czary mu w tym pomogły. Poczułam jak moje ciało przeszywa dreszcz, gdy jego chłodne palce przejechały mi delikatnie wzdłuż boku. Otworzyłam oczy w lekkim osłupieniu, nagle przypomniałam sobie, jak bardzo mi go brakowało. Chłopak nachylił się i delikatnie musnął wargami moją skórę na odsłoniętym brzuchu.
- Brakowało mi Ciebie i kłopotów z Tobą związanych. - Odparł aksamitnym głosem, pod którym działaniem zmiękło by każde serce. Nagle przypomniało mi się, kiedy się z nim rozstałam. Wyznał mi wtedy miłość.. A ja.. Nie wiedziałam nadal co do niego czuje. Zależy mi na nim, oczywiście. Ale pamiętam także te wszystkie złe rzeczy. I nagle wszystko o czym myślałam natychmiast zniknęło. Jesse usiadł po moim boku, przeciągnął jedną nogę na drugą stronę i nachylił się odgarniając mi kosmyki włosów z twarzy. Leżąc na mnie pocałował mnie w usta. Przez sekundę odwzajemniłam pocałunek, ale natychmiast go lekko odepchnęłam.
- Nie sądzisz, że nie wypada, gdy leże prawie naga i ranna w Twoim łóżku ? - Spytałam z ironią.
- Nie wcale tak nie sądzę. - Wyszeptał mi do ucha i jeszcze raz przejechał mi dłonią po boku powodując dreszcz. Najchętniej nie przerywałabym mu, ale akurat w tej sytuacji czułam się nieco niezręcznie.
- A ja tak. - Powiedziałam po prostu. Chłopak zostawił mnie w spokoju i usiadł na fotelu obok, przykrywając mnie delikatnie kołdrą.
- Rozumiem, w takim razie czas na sprawy biznesowe. Czemu tu jesteś ? Twój nowy opiekun zezwolił Ci odejść ? - Pytał, a to ostatnie powiedział z obrzydzeniem.
- Shneider nie żyje. Miałam przez to konsekwencje. Miałam wstąpić do armii, albo umrzeć, bo król miał już dość czekania. Britney wymknęło się coś o Legionach, po prostu ją dopytałam i uznałam, że to trochę lepsze.
- Nie przyjmę Cię. - Odrzekł po prostu. - Byłoby najlepiej, gdybyś teraz dołączyła do obozu mojej armii, do Seleny i reszty.
- Może i byłoby lepiej, ale gdybym zniknęła zaraz jak tu dotarłam, to było by to ciut podejrzane. Pamiętaj, że musisz utrzymywać zaufanie króla.
- Taa..- Mruknął i jakby nad czymś rozmyślał. - Wojska są przygotowane. - Powiedział zmieniając temat. - Za kilka tygodni mam zamiar to wszystko rozegrać. Jednak jeszcze jest czas. Jutro wyruszasz ze mną na prawdziwy trening.
- Jak to prawdziwy ? To wcześniejsze nie były prawdziwe ? A zresztą co z Twoją robotą tutaj ?
- Zostawię przywództwo komuś innemu. Większość już zrobiliśmy. Teraz szukamy już jedynie pojedynczej jednostki. Co do treningów to wcześniej dawałem ci fory. Dosyć duże, ale nie za duże, byś się czegoś nauczyła. Jeśli sądzisz, że tamte były trudne, to lepiej wróć do królestwa, bo te nie dadzą Ci żyć przez cały tydzień.
- W porządku. - Burknęłam nie pewna swoich słów. - Dam sobie jakoś radę…
- Musisz. - Odparł po prostu.-A właśnie, w łazience masz czyste ubrania. - Mruknęłam coś w odpowiedzi, jedyne czego teraz pragnęłam to położyć się z powrotem na poduszkach i zasnąć. Nawet nie zastanowiłam się nad tym długo i zrobiłam to.






Z jednodniowym opóźnieniem ;3 Tylko ! :D Robię postępy >.< Hahah :>
Pozdrawiam i jak zwykle dziękuje za wszelkie komentarze :3

poniedziałek, 29 lipca 2013

Podróż


*Daisy*
Chodziłam w tą i w tamtą po pokoju. Rzeczywiście miły dzień się zapowiadał, zwłaszcza, że Król postanowił dać mi tylko konia. Żadnego odrzutowca, kabrioletu. Byłam pewna, że to zrobił umyślnie. To pewnie jeden z tych testów, że mam przejść o własnych siłach. Był tak hojny i dał mi konia, jak w średniowieczu! Ale zawsze zapominałam, że ten świat był pokręcony. Mieli technologię naszych czasów, ale bardziej szanowali i używali starszych technik. Mimo że mieli pistolety to używali w większości mieczy czy sztyletów, mimo że mogli by mieć wieżowce to miasto składało się z pałacu i domków. Nawet architektura była bardziej no… starsza uznałam, że jednak trzeba bardziej było słuchać mojego nauczyciela od Historii Sztuki. Koń… Ja na koniu nie umiałam jeździć, nie żebym w ogóle jeździła. Boje się koni, odkąd jeden zwalił mojego brata w dzieciństwie. Nigdy żadnego nie chciałam dosiąść.
- Daisy Twój prowiant już jest na dole. - Rzuciła Britney zaglądając do mojego pokoju. Widziałam jak marszczy gniewnie brwi. Nie powiedziała mi o Legionach, bym do nich dołączyła. Gdyby wiedziała, że nie zostawiono mi wyboru. Jakoś nie miałam ochoty rozgłaszać wokół, że zabiłam mojego ‘opiekuna’, chociaż jutro i tak pewnie wszyscy będą wiedzieli. Król mnie nie oszczędzi. Będzie chciał to ogłosić, by jeszcze bardziej zagrzebać moją reputację w jego oddziałach i poddanych którzy pozbyli się wszelkich uczuć.
- Daisy Kochanie. - Zaczęła Britney tym razem pozbywając się gniewnej miny. W jej oczach była wyłącznie troska. - Powiem Ci coś czego nie mogę, bo ułatwi Ci przejazd, ale to ważne.. - Zniżyła głos do szeptu mimo, że nikogo wokół nie było. - W królestwie byłaś chroniona, dlatego mogłaś chodzić po mieście i się śmiać czy gniewać. Mogłaś czuć, nie zważając na strażników, bo nie mogli Cię oni aresztować, ale poza granicami miasta musisz nosić maskę. Masz być obojętna, zimna. Nie wolno Ci pokazać słabości ani emocji. Gdy Cię złapią skończysz w więzieniu, kochanie. - Przytaknęłam głową, nie byłam w stanie odpowiedzieć. Poczułam napływ strachu.
- I jeszcze jedno. Gdy będziesz kierować się na północ to znajdź gospodę mojej kuzynki. ,, U Oriona ‘’. Będzie mogła Ci pomóc.
- Dziękuje. - Odparłam pocieszona trochę na duchu.
- Och Skarbie. - Przytuliła mnie do siebie. - Dasz sobie radę.
- Aha.. - Mruknęłam niezbyt przekonana. Gdy odeszła musiałam stanąć twarzą w twarz z plecakiem. Miałam pomieścić tam wszystko na podróż. Przecież to nie jest możliwe. Westchnęłam i wyjrzałam przez okno. Nie było słońca, ale mimo wszystko twarz omiótł mi ciepły powiew powietrza. W rurkach na koniu… Cóż nie było to zbyt wygodne, a nie byłam w posiadaniu innych spodni. Chociaż… Gdy minęło z piętnaście minut byłam już właściwie gotowa do podróży. Ubrana w krótkie, spodnie, zakola nówki, buty za kostkę i sweterek. W plecaku miałam kilka grubszych swetrów i długich spodni, na wypadek, gdyby zrobiło się chłodniej, oraz broń, piżamy  i kosmetyczkę. Chyba czary pomogły mi to wszystko zmieścić uznałam patrząc się na plecak z niepokojem. Wyszłam z pokoju, który przez ostatnie kilka dni był mój.. Wcześniej zajmowałam pokój na wysokim piętrze. Pamiętam jaka przytulna była w nim atmosfera. Był pomalowany na ciepłe kolory i to tam miałam dużo wspomnień z Jessem, do którego teraz zmierzałam. Ciekawe czy jeszcze do niego wrócę. Nagle przypomniałam sobie o domu, o ile tak można tak nazwać.. W moim świecie. Na początku chciałam wrócić, teraz być może też, bez względu jak źle mi tam było. Ale nie rozpaczałam jak moim przyjaciele, którzy dostali się tu razem ze Mną. Nagle wspomniałam przekornego playboya Mike, głupiego, ale uroczego, Josha, który zawsze umiał trzeźwo ocenić sytuacje, Stelle i nasze przekomarzania i czasem kłótnie. Jessica.. Za tą osobą tęskniłam najbardziej. Znałyśmy się od wieku sześciu lat. Ale w tym świecie wybrałyśmy różne drogi. Ona drogę dobrych marzeń, a ja rzeczywistych wojen i rozlewów krwi, dla lepszego dobra… Przez wiele ostatnich dni, gdy brakowało mi Jessego, zastanawiałam się także co u buntowników, o ile wiem, w ogóle nie słyszałam o ich działaniach. Gdy kiedyś do nich dołączyłam byłam zafascynowana, podziwiałam ich, ale po zmianie otoczenia, mogłam spojrzeć na wszystko jasno i trzeźwo. Chowali się, nie robili nic pożytecznego, od czasu do czasu uratowali parę osób, ale całe grupy ludzi nadal cierpiała. Gdyby tak pomyśleć, to ja z Jessem też ostatnio dużo nie robiliśmy, ale to tylko dlatego, bo mamy zamiar rozwiązać wszystko za jednym razem. A do tego trzeba planu, sojuszników.. Trochę nam to czasu zajęło. W dodatku Jesse cały czas musi grać, że jest zaufanym człowiekiem króla. Grać, że nie ma uczuć, że nie ma w nim emocji. To było trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Jednak… Poczuł coś do mnie. Nadal. Słyszałam jego słowa gdy widziałam go po raz ostatni,, Czy jest coś śmiesznego czy złego w tym, że się zakochałem? ‘’. Hmm… Właściwie było w tym coś śmiesznego, bo przy pierwszym spotkaniu zastrzelił Mike, chciał zabić mnie i moich przyjaciół, przy czym zdążyłam ujść z życiem tylko dlatego, bo spadłam z klifu. Boki zrywać.. Nie wiadomo czemu, ale zaśmiałam się pod nosem. Wtedy na pewno nie było mi zabawnie, ale wspominając to, a później wszystko co się między nami działo.. Jednak zabawne. No cóż.. Ale trzeba ruszać. Wyjęłam komórkę i jeszcze raz spróbowałam zadzwonić do Jessego. Jak zawsze poczta głosowa… Może nie ma tam zasięgu. Hmm lub walczy o życie. Spojrzałam się na złotą, delikatną bransoletkę i z małymi kryształkami lazurytu. Nie dała mi żadnego znaku, że jest w niebezpieczeństwie. Drugą taką, lecz cóż.. Bardziej męską miał Jesse, informowały nas nawzajem czy drugiej osobie coś grozi. Ciekawie czy jego dała mu znać, gdy byłam w sidłach teraz już martwego Shneidera… Zresztą nie ma co wspominać. Zeszłam na dół i obejrzałam się jeszcze przez ramię. W pewnym sensie czułam ulgę, że stąd wyjeżdżam. Jak kiedyś On mi powiedział… Pod pięknem tego królestwa jest rozlana krew niewinnych ludzi… Przerywając rozmyślenia i zostawiając to wszystko za sobą skierowałam się do stajni. Natychmiast poczułam ostry zapach koni. Zawsze gdy na wycieczkach wybieraliśmy się pojeździć na koniach to zatykałam noc, nie mogąc tego znieść. A teraz będę podróżowała z tym przerażającym zwierzęciem przez cały czas. Trochę jak z Jessem, tylko że on ładnie pachniał.
- Ech. - Westchnęłam i poszłam korytarzem patrząc na boki i nagle zobaczyłam mojego faworyta. Miał błyszczącą sierść jakby dopiero co się kąpał o barwie karmelu.
- Silny i szybko, jednak agresywny wbrew pozorom. - Obejrzałam się i dostrzegłam stajennego. Podparł się na widłach i wpatrywał w konia.
- Jest pozwolenie ? - Spytał z uśmiechem. Uczucia.. Ludzie byli wobec siebie serdeczni, dlatego warto je posiadać. Niestety tylko służba mogła legalnie czuć. Odpowiedziałam uśmiechem i podałam list zapieczętowany czerwonym woskiem. Stajenny uważnie mu się przyjrzał i przeczytał robią wielkie oczy.
- Od samego Króla.. - Mruknął. - Zesłał Cię na śmierć Mała czy jak ? - Spytał się mężczyzna.
- Coś w tym guście. Hmm.. Mówił pan, że silny i szybki, takiego mi potrzeba.
- Taa.. Jeżeli nie zrzuci się z siodła. - Natychmiast zrobiłam wielkie oczy. Właśnie dlatego bałam się koni. Mój brat skończył w takim wypadku w szpitalu. Westchnęłam, nie miałam innego wyjścia.
- Nazywa się jakoś ?
- Nie.. Nie ma pana, wszyscy raczej go unikają, mówią że przynosi pecha.
- Czemu ?
- Obserwuj. - Mruknął i podszedł do niego bliżej. Koń parsknął i zaczął uważnie obserwować przybysza. Gdy stajenny się zbliżał się ostrożnie, ten dostał ataku agresji i zaczął wierzgać nogami w jego stronę, jakby chciał wywalić drzwi i uciec stąd jak najdalej. Stajenny cofnął się przestraszony. I wzruszył ramionami.
- Zawsze jak jestem tu z klientami i chce do niego podejść to tak reaguje. Nikt go nie chce. Znaleźliśmy go na pustyni ledwo żywego… Hmm.. Właściwie to Syn Króla go znalazł, tylko jemu udaje się wejść do niego i wyjść żywym. Inni, gdy próbowali kończyli z połamanymi kończynami.
- Który Syn? - Spytałam zainteresowana.
- No.. Ten co jest posłuszny swemu Ojcu jak pies. Prowadzi któryś z legionów i wyłapuje dobrych ludzi. Rozumiesz, tych którzy czują. Wybija ich jak króliki. - Rzucił z odrazą. Zasmuciłam się… Tak to ta zła strona udawania.. Musi spełniać rozkazy Króla, by podtrzymywać jego zaufanie. Mruknęłam coś w odpowiedzi i jeszcze raz popatrzyłam na stajennego mającego w reku grapie. I natychmiast wpadło mi coś do głowy. Obejrzałam go jeszcze raz. Miał na nosie beżową plamkę i czarne oczy. Oczy pełne.. Czy to był strach? Nigdy nie umiałam odczytywać emocji u zwierząt. Spojrzałam jeszcze raz na stajennego i coś mi w głowie zaświtało.
- On się boi. - Rzuciłam.
- On ?! - Warknął Stajenny wymachując rękami, a przy tym grabiami. Koń znowu parsknął siląc się na gniew. - To my kończymy u szpitala!
- Zawsze pan ma grabie w ręku ?
- Oczywiście ! Jak inaczej mam karmić konie Hę ? Ty się dziewczyno w ogóle na zwierzętach nie znasz. - Żachnął się.
- A czy ktoś przebywa w stajni bez pana ?
- Oczywiście, że nie ! No.. Może tylko ten arogancki wyrostek każe mi wychodzić ! Jakby sam uważał się za króla. - Warknął, rozmawiając bardziej ze sobą niż ze mną.
- Mogę prosić pana o to samo ? - Spytałam się grzecznie, lecz on spojrzał na mnie spode łba.
- Następna się znalazła.. Ta dzisiejsza młodzież, w ogóle bez szacunku. - Mruczał pod nosem, ale skierował się do wyjścia. Spojrzałam na konia.
- No dobra. - Westchnęłam i spojrzałam się w oczy konia, który patrzył na mnie nieufnie. Podeszłam powoli do drzwi. I wyciągnęłam ręce pokazując, że nic w nich nie mam.
- Słuchaj, ja bardziej boję się Ciebie niż Ty mnie. - Odparłam. - Więc może pójdziemy na kompromis. - Czułam się głupio rozmawiając z koniem, który nie wiadomo czy mnie rozumiał. Ale jak do tej pory mnie nie zaatakował, a położyłam już dłonie na drzwiczkach jego zagrody. Uśmiechnęłam się i próbowałam nie mrugać, nie wiem czemu, może z jakiegoś filmu to podłapałam. Może z Harrego Pottera? No ta… Ale to był hipogryf.. Oj mała różnica.. Najwyraźniej stworzenie trochę się uspokoiło. Ostrożnie otwarłam drzwiczki i podchodziłam krok po kroczku w niemałej panice. Koń podszedł krok i powąchał mnie. Pachniesz Jessem. Krzyknęłam i cofnęłam się przerażona. Konie nie gadają! Czemu ewidentnie usłyszałam jego głos. Cholera ! Ze mną coś jest nie tak. Wcale nie zwariowałaś. Powiedział, jakby czytał w moich myślach. Podszedł bliżej i pozwolił  mi się delikatnie pogłaskać bo nosie.
- Ty naprawę mówisz ? - Spytałam się trochę oszołomiona. A ponoć to ja jestem mało kumaty. Nie bój żaby, jesteś całkiem normalna, po prostu nie rozmawiam z ludźmi. Brzydko im z oczu patrzy i śmierdzą.
- Chyba miałeś do czynienia z nieodpowiednimi ludźmi. - Odparłam. Możliwe…
- Czemu pozwoliłeś mi podejść ? - Spytałam. Masz takie oczy… Mruknął z powagą. Oczy, które wiedzą co to smutek. Jesse też takie ma, dlatego pozwalam mu się odwiedzać. Usiadł na sianie i zaczął je skubać. Nienawidzę tego cholerstwa. A Ty ?
- Cóż.. Ja raczej nie jem siana. - Mruknęłam i przysiadłam się bawiąc się gałązkami zasuszonej trawy. Szczęściara. Mi zawsze dawali tylko to.
- Nigdy nie jadłeś trawy? Jabłek ? - Zdziwiłam się ze współczuciem. Nie.. Odkąd pamiętam byłem wychowany w niewoli. Odkąd sprzedali moją matkę, która próbowała chronić przed sprzedażą mnie… Hmm.. Uciekłem. Zawsze chciałem być wolny wiesz ? Ale akurat wtedy Ci źli ludzi byli na jakiś chorążych piaskach. Nie było co jeść… Słuchałam tej historii ze smutkiem.
- Inne zwierzęta też umieją mówić ? - Spytałam się. Nie.. Wszyscy zapomnieli jak brzmią słowa, jaki jest alfabet. To przez niewolę… Jedynie dzikie zwierzęta. Ale one z czasem też są łapane i zapominają. Nie mają do kogo gęby otworzyć. Zatracają się w przygnębieniu.
- Przykro mi.. Naprawdę. - Mruknęłam. Daj spokój dzieciaku, jedna osoba nie odpowiada za poczynania innych.
- Hmm.. Chciałbyś mi towarzyszyć w wyprawie ? - Spytałam się z uśmiechem. Może jednak nie będę sama. Daj spokój dzieciaku. Co z tego będę miał Hę ? - Hmm.. Wolność ? Prawdziwą trawę, jabłka ? Naturę. ? - Zachęcałam. Bierz siodło dzieciaku, jedziemy. Trzymam Cię za słowo! - Prychnął rozruszony i wstał, wierzgając i kręcąc się w kółko. Hmmm normalnie pomyślałabym że Koń ma ADHD, ale czy koń może coś takiego mieć ?
- Jak się nazywasz ? - Zapytałam zamiast tamtego. Pojęcia nie mam dzieciaku.
- Hmm.. - Znowu zrobiło mi się go żal i uznałam, że muszę go jakoś nazwać. Ale niestety nie miałam do tego nigdy talentu. Spojrzałam na jego wygląd, barwę… - Może Szarlotka ? - Zasugerowałam. Serio ? Żartujesz sobie ze mnie ? Nazwałabyś przyjaciela Szarlotka ? Zresztą jestem chłopakiem!
- Aaa… Wybacz. - Burknęłam. - Carmen ? - Przypomniała mi się barwa jego sierści, zupełnie niczym karmel. Jakoś tak mi się skojarzyło. Czy to aby na pewno nie jest damskie imię ? -Spytał się, a ja wpadłam w panikę. Chyba rzeczywiście. Ale podoba mi się. Uznał. W razie czego zwalimy na Twoją głupotę.
- Nie ma sprawy. - Odparłam z uśmiechem. Osiodłałam go z jego pomocą i przy okazji zauważyłam, że mój nowy przyjaciel ma mnóstwo blizn.. Założyłam plecak. Mogę przy okazji przejechać tego barbarzyńcę ? Spytał się mnie Carmen. Zaśmiałam się.
- Możesz, ale oby nie za mocno. - Mruknęłam i pogłaskałam go za uchem. Carmen prychnął uradowany i ruszył w stronę wyjścia od stajni. Kopnął w drzwi tylnymi nogami, że aż wyrwały się z zawiasów. Nie bałam się go. Bałam się koni, jednak nie bałam się swoich przyjaciół, których nie mogłam traktować jak środek transportu. To byłoby niemiłe. W każdym razie stajenny spojrzał się na nas, a jego oczy były wielkie jak talerze i.. przerażone. Natychmiast zerwał się do biegu i uciekł w stronę Bóg wie czego. Szkoda nóg i czasu na takiego brzydala. Mruknął, ale z pewną nutą rozczarowania. Gdzie się kierujemy Ślicznotko ?
- Hmm.. Północ. - Odrzekłam po prostu. Jej widzę, że główkę to Ty masz tak samo pustą jak ja. Się dobraliśmy. Zaśmiałam się i ruszyliśmy prosto przed siebie.
- Ale wiesz gdzie są kierunki prawda ? - Spytałam. Oczywiście, aż taki tępak ze mnie nie jest. Trzeba kierować się gwiazdą polarną. Widzisz. Uczysz się na każdym kroku ode mnie. Nie chciałam mu zepsuć radości i mówić, że taką rzecz to ja jednak wiedziałam.. Pogalopował w tamtym kierunku, a ja próbowałam nie spaść z siodła. Biegł tak długo najwyraźniej radując się z wolności, że mój tył tego nie wytrzymywał.
- Zrób przerwę, wszystko mnie boli. - Żachnęłam się. Przecież miałem jechać na północ ? Spytał się z niewinną, urażoną nutą.
- No tak, ale wiesz, nie musisz od razu okrążyć kuli ziemskiej. A odpoczynek się nam przyda. - Tylko prychnął, gdy podbiegł jeszcze kilka metrów do strumienia to zatrzymał się i zaczął skubać trawę. Na koguty mojej ciotki ! Jest pyszna! Chcesz trochę ?
- Hmm.. Nie nie przepadam wiesz. - Opowiedziałam z uśmiechem i podrapałam go za uchem. Wy ludzie jesteście dziwni.. Mruknął i zajął się swoimi sprawami. Rozłożyłam się wygodnie na trawie i zastanawiałam się nad obawami Britney. Jak dotąd nie spotkało nas nic złego. Niedługo będzie się ściemniać, więc najlepiej się schować w las i się przespać. Bez sensu jest podróżowanie nocą. Jednak zanim się obejrzałam już zasnęłam.
Hej ! Mała, wstawaj ! Usłyszałam spanikowany głos w mojej głowie, nie wiadomo jak, ale znalazłam się z Carmenem na skraju lasu. A Ja byłam cała w trawie i ziemi.
- Co Ty wyrabiasz ? - Warknęłam, ale ten mnie uciszył. Przymknij się. Masz twardy sen, wywlokłem Cię ze strumyka, bo są tam jacyś ludzie. - Skinęłam tylko głową, na znak, że zrozumiałam i wyjrzałam zza krzaków.
- Oni tylko łowią ryby, Idioto. - Mruknęłam, kręcąc głową. O Kocham jeść ryby ! Westchnął.
- Ty nie jesteś oby Koniem ? Koty jedzą ryby, zresztą ponoć nawet trawy nie jadłeś, a jadłeś ryby? - Zmarszczyłam czoło i patrzyłam się na niego jakby oszalał. Pff jaka zarozumiała.. Nie dasz człowieku poudawać, że lubi ryby.
- Nie jesteś człowiekiem. - Koń był dla mnie coraz większą zagadką. Był odrobinę bzikowaty. Jaka niemiła. Chyba ktoś nas w końcu zauważył lub usłyszał, bo usłyszałam jak ktoś ładuje broń.
- Pokaż się. Ale już. - Mruknął jakiś męski głos z obojętnością w głosie. Zaklęłam pod nosem i wstałam z rękami w górze, próbując okryć i schować strach. Gdy będę udawała, że nie czuje, to nic mi nie będzie.
- Spokojnie nie jestem wrogiem. - Odrzekłam. Zamierzony spokój, zamienił się w chłód. Mężczyzna spojrzał na mnie.
- Masz takie zimne oczy. To jedna z nich. - Mruknął do przyjaciela obok. I natychmiast na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia.
- Zabij ją. Zauważyła, że czujemy wyda nas armii. - Mruknął machając ręką, jakby zabójstwo to nie było nic takiego. Dopiero wtedy zorientowałam się w jakiej jestem sytuacji. Mężczyzna użył na początku obojętnego tonu, bo nie wiedział z kim ma do czynienia, gdy zobaczył dziewczynę, która nic nie czuje, mógł zdjąć maskę i zabić ją, by pozbyć się świadków.
- Zaraz ! - Krzyknęłam z determinacją. - Myślałam, że to Wy nie czujecie, więc musiałam się sama zamaskować. - Mężczyzna spojrzał na mnie i jego twarz natychmiast się rozpogodziła. Schował strzelbę.
- Ach dziewczyno. Za dobrze udajesz. Naprawdę miałem zamiar Cię zastrzelić. - Odparł i westchnął z ulgą. Teraz już Carmen wyszedł z ukrycia.
- No proszę, jakie piękne zwierze masz. - Powiedział z entuzjazmem.
- Hmm.. Dziękuje.
- A co Ty tu dziecino robisz ? To nie są bezpieczne czasy na spacerki. Zwłaszcza dla takich jak  my. - Spytał drugi mężczyzna, który nie przestał zakładać na wędkę robaków i wyławiać co nowe ryby.
- Tak wiem, proszę pana. Szukam… - Poszukałam w pamięci, co mówiła Britney. - Gospody ,, U Oriona ‘’. - Obaj spojrzeli się na mnie i wymienili spojrzenia.
- To nie jest najprzyjemniejsze miejsce. Wszyscy którzy czują przybywają tam napić się i po wyżywać na innych.
- A gospodyni? Moja przyjaciółka Britney powiedziała mi, że jej kuzynka mi pomoże.
- Chodzi o Glerde ? Owszem pomaga innym, jeżeli ma pewność, że absolutnie nic nie łączy ich z królestwem. Ale spokojnie, takiej miłej dziewczynie na pewno pomoże, zwłaszcza, że masz znajomości.
- Hmm… A więc możecie pokazać mi gdzie to ? - Spytałam grzecznie.
- Oj daj spokój, pójdziemy z Tobą, to nie daleko. Jakieś trzy kilometry. - Ładne mi niedaleko pomyślałam.
- Już się zbieramy, poczekaj chwilę. - Powiedział ten mężczyzna który łowił i zaczął zbierać swoje rzeczy. Oddaliłam się kawałek z Carmenem.
- Można im ufać ? - Spytałam szeptem. Ja nie ufam ludziom. Mruknął. Ale nie pachną źle.. To Twoja decyzja. Jeśli chcesz to pójdę z Tobą, jeśli nie, to mogę kopnąć ich w te tłuste zady do strumienia.
- Hmm… Może odpuśćmy sobie te drugą opcje. - Gdy mężczyźni zwinęli tobołki powędrowaliśmy razem wzdłuż strumyka. Wypytywali mnie o różne rzeczy, skąd przybywam, czego szukam, jak jest w ich świecie niezależności od państwa.. Na szczęście, nie musiałam odpowiadać. Każdy prowadził jakby rozmowę z samym sobą. Ja i Carmen od czasu do czasu wymienialiśmy spojrzenia. Jednak doprowadzili nas. Była to wielka , kilkupiętrowa gospoda, dosyć zaniedbana. Napis, był wybrakowany tak, że tworzył nazwę. ,, Or on  ‘’ Nie mogłam się domyśleć czy to dlatego, bo to stary napis, czy po prostu ludzie za dobrze się bawili i nabroili. Poczekam tu, nie lubię ludzi. Oczywiście oprócz Ciebie i tego którym pachniesz. Inni są źli. Mruknął Carmen i zatrzymał się przed drzwiami gospody. W razie czego zagwiżdż. Kiwnęłam głową i weszłam za dwoma nieznajomymi do gospody. Natychmiast wszystkie głowy wrzuciły się na nas. Obojętne spojrzenia. Jedne mężczyzna w firmowym podkoszulku podszedł do nas.
- A państwa nie znamy. Państwo wybaczą, ale muszę prosić by…
- Oj daj spokój. My też czujemy koleś, po prostu dawno tu nie zawitaliśmy i nie mamy jakiejś karty członkowskiej. - Odparł jeden z mężczyzn z którymi przyszłam i poklepał tamtego po ramieniu z uśmiechem. Niektórzy najwyraźniej odprężyli się i znowu zaczęli swoje rozmowy, jednak kilka osób nadal wpatrywało się nas. Tym razem nieufnie
- O Glerda ! - Zawołał ten bardziej śmiały i pociągnął mnie w stronę lady. - Ta dziewczyna Cię szukała. - Przysadzista kobieta spojrzała się na mnie gniewnie.
- Nie zawracajcie mi głowy! Mam dużo pracy, nie znam jej. - Odparła i wróciła do swojego zajęcia.
- Jestem obok, możesz zwrócić się do mnie bezpośrednie. - Warknęłam zamiast trzymać język za zębami. Teraz więcej osób na nas patrzyło, a kobieta podniosła brwi i uśmiechnęła się lekko.
- W porządku. Czego chcesz ? - Przygryzłam wargę i po prostu postanowiłam działać.
- Britney mnie przysłała. Powiedziała, że mogę się tu zatrzymać i także pomożesz mi.
- Ach ta kobieta ! Nie dość, że zdradziła nas i poszła służyć tym potworom to ma czelność o coś mnie prosić. !
- Hej ! Tylko tak może przeżyć, przecież ją złapano na emocjach. - Krzyknęłam chcąc ją bronić.
- Powinna zginąć, jak wszyscy inni. Tylko tchórze idą na służbę. - Warknęła i odwróciła się, jakby uważała naszą rozmowę za zakończoną.
- Jeszcze nie skończyłam !
- Masz jakiś problem Dziewczynko ? - Spytał się mnie jakiś nieznajomy muskularny mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce z ćwiekami. Normalnie bym się przestraszyła, ale teraz kierowała mną wyłącznie gniew.
- Ona jest problemem ! Jeśli nie chcesz mi pomóc, ani Britney to najwyraźniej grubo się ona co do Ciebie myliła ! A służba.. - Prychnęłam. - Niektórzy cenią sobie życie!
 I opiekę nad innymi. Dodałam w myślach. Przecież Britney poszła na służbę, tylko dlatego, bo chciała dalej opiekować się Jessem. Nie chciała go zostawić samego. Nie miał on nikogo innego.
- Mam ją stąd wyrzucić ? - Spytał facet za mną groźnie. Glerda odwróciła się do mnie.
- Doceniam Twoją szczerość i odwagę, ale wybacz.. Jeśli Britney myślała, że nadal jestem tą miłą panią pomagającą innym to się pomyliła. Ludzie z czasem się zmieniają. Sytuacje wymagają by każdy stał się niezależny. Nie pomogę Ci. Wiesz dlaczego ? Bo znam Cię. Byłam jakiś czas temu w królestwie. Widziałam Ciebie, gdy szłaś z Synem Króla. Takich osób się nie zapomina. Nie pomagam nikomu, kto jest powiązany w jakikolwiek sposób z królestwem. Skąd mamy wiedzieć czy nas nie zdradzisz ? Nie mamy dowodu, więc nic Ci nie zrobimy, ale nie mamy też powodu, by Ci pomagać. - Westchnęłam zrezygnowana. Teraz przynajmniej znałam powód jej nieufności.. Chciała się chronić.
- W porządku. Wiesz masz racje. Britney się co do Ciebie pomyliła. Ale Ty także mylisz się co do niej. Schowała własną dumę i dołączyła do służby, by chronić innych. Myślisz, że znasz ludzi po ich publicznym zachowaniu ? Wcale nie znasz. - Mruknęłam i odwróciłam się na pięcie do wyjścia.
- Hej ! - Krzyknął ktoś ostro zasłaniając mi drogę. - Myślisz, że można tak nawyzywać gospodarza i wyjść !? - Warknął mężczyzna.
- Zejdź mi z drogi. - Powiedziałam chłodno. Mężczyzna wyszczerzył do mnie zęby w obrzydliwym uśmiechu i za nim się obejrzałam wyciągnął z kieszeni nóż i przyłożył mi je do gardła.
- My tu nie lubimy takich co się płaszczą przed królestwem. - Nie myśląc nad tym co robię, ponieważ gniew ciągle we mnie został odtrąciłam nóż, błyskawicznie obróciłam się tak, że znalazłam się z tyłu faceta i wyjęłam z buta pistolet. Przyłożyłam go do jego głowy.
- Tak chcesz się bawić Kotku ? - Spytałam z jadem. Naprawdę Ci ludzie mnie obrzydzali. Byli samolubni, zdolni dbać tylko o siebie. Nie różnili się niczym od tych którzy nic nie czują. Kilka osób patrzyło na mnie z osłupiałą miną. Cóż.. Szybkość i zręczność w takich sytuacjach miałam już wypracowaną. Treningi z Jessem, Seleną oraz innymi nie poszły na marne. Kilka osób wstało.
- Powiem wam jak teraz będzie. Po prostu mnie puścicie, a wtedy może go nie zastrzelę. - Warknęłam.
- Nie zrobisz tego. - Odezwał się ktoś, a jakaś kobieta pisnęła.
- Pewnie nie są nawet nabite. - Powiedział jeszcze jakiś głos. Uniosłam pistolet i wycelowałam w stronę baru celując w szklankę którą w osłupieniu trzymała Glerda. Wystrzeliłam i szklanka pękła, rozsypując kawałki szkła po całej ladzie.
- Że niby blefuje ? - Spytałam się z kpiącym uśmieszkiem.
- Dobrze, już dobrze. - Powiedział mężczyzna do którego celowałam. - Pozwolimy Ci iść, tylko upuść broń.
- A paluszek ? - Zachichotałam, ale natychmiast spoważniałam. - W porządku. - Odsunęłam się od niego, ale broń nadal miałam w pogotowiu. Wyszłam z gospody. Nikt za mną nie szedł. Zauważyłam Carmena i natychmiast podbiegłam do niego i wskoczyłam na siodło.
- Szybko biegnij. - Rzuciłam. Mój przyjaciel się nie czekał na wyjaśnienia. Pobiegł w stronę wyjścia z miasteczka i stronę lasu. Opowiedziałam mu w drodze wszystko co się wydarzyło w gospodzie.
- Więc noc spędzimy w lesie Mój jedyny przyjacielu. - Odparłam i przytuliłam się do jego ciepłej szyi. Może powinniśmy tej nocy jechać dalej. Jesteśmy oboje wypoczęci. Po co zwlekać. Dopóki będę widział drogę to mogę jechać. A tak w ogóle to od razu miałem złe przeczucia. Ludzie są źli.
- Może kiedyś udowodnię Ci, że nie wszyscy i nie zawsze, a noc w siodle jakoś mi nie leży, ale w porządku. - Odpowiedziałam. Możesz przespać się na mnie. Usłyszałam głos przesyłany jakby telepatycznie i natychmiast zasnęłam obejmując mojego nowego przyjaciela.
***


Raz udało mi się udać rozdział na czas, dzisiaj niestety nie :) No, ale może przebaczycie ;3 
Rozdział nie za specialny, następny postaram się dodać 7-8 sierpnia.
Pozdrawiam Kociaki ;3

środa, 17 lipca 2013

Decyzja.

Spojrzałam na niego całkiem oszołomiona. Chłopak leżał koło mnie, dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Jeszcze przed chwilą patrzył mi w oczy, jednak teraz przymknął swoje, a jego blond włosy zasłoniły mu powieki. Nic nie mogłam odczytać z jego twarzy. Jednak jego ręka nadal spoczywała odgarniająca mi kosmyki włosów za ucho. W zakamarkach umysłu ciągle słyszałam ten aksamitny głos. ,,Czy jest coś śmiesznego czy złego w tym, że się zakochałem ?’’ Serce, które jeszcze przed chwilą biło jak szalone na chwilę przystanęło. Nie wiedziałam jak zareagować na takie wyznanie.. Czy ja byłam w nim zakochana ? Nie zdążyłam pomyśleć, bo rozległo się pukanie do drzwi. Podskoczyłam i miałam zamiar wstać, gdy Jesse przytrzymał mnie.
- Odpowiedź mi tylko.. Powiedź, że mnie nie nienawidzisz. - Powiedział pusto. Jakby myślami był gdzie indziej. Rozległo się następne pukanie.
- Chwileczkę. - Zawołałam i znów zwróciłam się do chłopaka. - Nie możesz dać sobie akurat teraz spokoju. Nie mam na sobie bluzki, a ktoś dobija się do drzwi.! - Syknęłam z jadem. Chłopak puścił mnie z wahaniem, podczas, gdy ja zakładałam bluzkę, on leżał tam, gdzie go zostawiłam. Otworzyłam drzwi i moje oczy stały się wielkie jak talerze. Przede mną stał mój nowy nieznany opiekun. Spojrzał się na mnie obojętnie. Poczułam chłód, który przeszył całe moje ciało.
- Tak myślałem, że Cię tu znajdę. - Odpowiedział zachrypniętym niskim głosem. - Witaj Jesse. - Skłonił się, ale widać było że nie ma na to najmniejszej ochoty. Blondyn skinął mu głową.
- Jednak zdajesz sobie sprawę. - Zwrócił się o chłopaka. - Że bez względu na Twoją pozycję, nie możesz widywać się z moją podopieczną bez pozwolenia.
- Nie pamiętam, byś mi czy Jej zakazał do tej pory czegokolwiek. - Odpowiedział mądrze.
- Dobrze, więc teraz to robię. - Odrzekł i przeniósł wzrok na mnie. Zmierzył mnie od stóp do głów i zobaczyłam w jego chłodnych oczach wzrok zwierzęcia, który patrzy się na swoje mięso. Cofnęłam się o krok automatycznie, jakby instynkt sam mówił, by się do niego nie zbliżać. Mężczyzna spojrzał teraz na Jessego i utkwił w nim przenikliwe spojrzenie, jednak byłam pewna że słowa są skierowane do mnie.
- Shneider Rogwil. - Powiedział po prostu. Przedstawiłam się równie chłodno.
- Daisy Peren…
- Dobrze wiem, kim jesteś. - Przerwał mi. - Możemy już iść ? - Spytał się, ale zdaje się, że nie czekał na odpowiedź, bo obrócił się na pięcie i pomaszerował. Uniosłam brwi kpiąco i natychmiast spojrzałam się na Jessego.
- Tylko zamknij za sobą drzwi. - Powiedział znużonym głosem, a przynajmniej się na taki siląc. - Już miałam zamknąć je do końca, gdy usłyszałam jeszcze kilka słów, tym razem zrobiło mi się o nich ciepło na sercu.
- Uważaj na siebie.

*Cztery dni później.*
Tak minęło kilka dni, nawet nie warto było liczyć ile, ponieważ wszystkie były bezwartościowe. Dzięki szanownemu panu opiekunowi został mi przedzielony inny pokój. Na parterze koło jego. Czyli jak najdalej od pokoju Jessego. W dodatku nigdy nie pomyślałabym, że zatęsknię za jego towarzystwem. Nie widziałam się z nim od czasu, gdy Shneider porwał mnie z jego pokoju. Cały czas byłam pod stałą obserwacją. Czułam się jak ptak w klatce, a to było zaledwie kilka dni. Król wiedział jak załatwiać swoje sprawy nawet bez użycia siły. Wszystko wydawało mi się lepsze niż to, chociaż wiedziałam, że to bardzo nieprzemyślane słowa. Miałam ochotę zobaczyć się z Britney jednak nie miałam okazji się wymknąć, wreszcie taka się nadarzyła.
- Król się niecierpliwy, masz szczęście, że nie może Cię zabić. Lepiej byś do nocy podjęła decyzję inaczej sprawy potoczą się dużo gorzej. Zostawiam się do wieczora. - Jednak na pytanie dokąd idzie nie raczył odpowiedzieć. Wymknęła się z pokoju i skierowała do kuchni. Zawszę można ją było tam znaleźć. To tam zawsze dawała jej mądre rady i pouczała czy informowała o rzeczach jej nie znanych. Mało nie potknęła się i nie spadła ze schodów z ekscytacji. Gdy tylko wparowała do kuchni, mało nie potrąciła Helen która niosła duży gar gulaszu.
- Uważaj Mała! - Warknęła zaskoczona, ale gdy tylko złapała równowagę to uśmiechnęła się.
- Coś rzadko nas odwiedzasz. Słyszałam plotki, ale w tych czasach trudno zgadnąć co jest prawdą a co nie.
- Jakie to plotki ? - Spytałam szczerze zaciekawiona i usiadłam na stoliku obok. - Helen odłożyła garnek i wytarła ręce. Rozejrzała się czy przypadkiem nikt nie jest na tyle blisko by je słyszeć.
- Podobno Król cofnął Jessemu opiekę nad Tobą i wysłał go, Bóg wie gdzie. Zaginął bez śladu, a Ty jesteś prywatną maskotką Shneidera.
- Co Ty dziecku, takie głupoty pleciesz. - Żachnęła się Britney, która wyszła zza drzwi.
- Jesse został wysłany na północ by pilnować porządku, oczywiście według Króla. Jest tam coraz więcej rewolucji i jego ludzie nie radzą sobie. Potrzebuje Legionów. Co za czasy. Jednak co do maskotki Shneidera, to obawiam się go. Źle mu z oczu patrzy.
- Legionów ? - Spytałam się po raz pierwszy słysząc, by ktoś w tym świecie użył takiego słowa.
- Och.. Mała ? To Ty nic nie wiesz. No tak.. Właściwie to jest sprawa sił zbrojnych, więc nie było potrzeby by Ci cokolwiek objaśniać. Więc wszyscy żołnierze Króla dzielą się. Jest zwykła armia, gdzie może wstąpić każdy chętny oraz Legiony. Jest ich zdaje się siedem. Jest w nich mniejsza ilość osób ponieważ, trzeba zdać odpowiedni egzamin by się tam dostać.
- Co jest lepsze ? - Spytałam się szczerze zaciekawiona.
- Trudno rzecz… W armii jak zginiesz to nikt się Tobą nie przejmie. Jesteś jedną z kilkuset. Legiony za to liczą Hm… Trzydzieści, czterdzieści osób. Z jednej strony to gorzej, bo jest większe prawdopodobieństwo że zostaniesz zraniony, jednak tam ludzie, mimo że nie czują to mając okazję pomogą sobie. Oczywiście nie z narażeniem życia, nikt tam nie wykona takiego heroicznego czynu, ale jeśli będzie ktoś z nich w zagrożeniu to mogą sobie pomóc. W Armii natomiast każdy dba o siebie. Trudno powiedzieć, co jest gorsze, a co lepsze.
- Nie wiedziałam, że Jesse wyjechał. - Zmieniłam temat.
- Nie powiedział Ci ? - Zdziwiła się Britney.
- Nie… - Mruknęłam w odpowiedzi. - Zawsze mnie to zastanawiało. Jesse będzie podróżował na północ z armią liczącą kilkaset ludzi ? - Britney zaśmiała się melodyjnie.
- Oczywiście, że nie głuptasie. Jesse czasami przejmuje dowodzenie nad armią, jeśli to konieczne jednak jest on przywódcą legionu. - Niemal nie zachłystnęłam się powietrzem, O czym to ja jeszcze nie wiedziałam. I nagle zamigotało mi coś w głowie. Szalony pomysł.
- W którym? - Spytałam.
- Hmm.. Zdaje się, że właśnie w ostatnim, siódmym.
- Nawet o tym nie myśl Daisy ! - Britney odwróciła się gwałtownie jakby zrozumiała co jej po głowie chodzi. - Możesz nie przeżyć nawet testu.
- Rozumiem, rozumiem. - Mruknęłam zawstydzona. - To była tylko taka myśl. - Jeszcze raz spojrzała na mnie krzywo, ale wzięła się powrotem do roboty. Wyszłam więc z kuchni i przechodziłam przez szerokie, ozdobne korytarze. Wydawały się puste i bez życia. Spojrzałam na zegar stojący obok. Wybijała siódma wieczorem. Wieczór… Ciekawe określenie na taką ilość czasu. Wiedziałam co muszę zrobić. Odmówić, po prostu nie mogłam iść do armii. Narażając życie w niesłusznej sprawie i popierając rządy tyrana. Zdecydowanie szłam naprzód z głową nadal. W chmurach, gdy wpadłam na coś twardego. Uniosłam głowę i z przerażeniem stwierdziłam, że to mój nowy opiekun. Cholera! Syknął mi głos w głowie. Gorzej być chyba nie mogło. Jednak mogło. Przyjrzał mi się dokładnie, jakby widział mnie po raz pierwszy. I znowu poprowadził wzrok po moim ciele. Wzdrygnęłam się. Był obrzydliwy. W dodatku poczułam woń alkoholu.
- Podjęłam decyzję. - Wyparowałam nerwowo.
- Decyzję, - powtórzył nieprzytomnie. - Ach tak.. - Powiedział jakby coś mu wpadło do głowy. - Choć za mną. - Mruknął. Nie podobał mi się ton jego głosu. Najchętniej nie szłabym za nim. Nawet nie wiedziałam, czy mnie rozpoznaje. Otworzył drzwi, od swojego pokoju i siląc się na elegancje, która mu w ogóle nie wyszła, zaprosił mnie gestem do pokoju otwierając drzwi. Przeszłam bez zastanowienie przez próg i rozejrzałam się. Przy lewej ścianie, było wielkie łóżko, kilka foteli i szafa, za to lewa robiła za coś w stylu gabinetu, można by powiedzieć, że Jesse miał podobnie, gdyby nie to, że tutaj poczułam zapach nieświeżego ubrania i papierosy. Próbowałam nie zatkać nosa i wrócić do tematu.
- Przykro mi, ale musisz poinformować Króla, że nie skorzystam z jego propozycji i nie skorzystam z miejsca w armii. - Powiedziałam dalej patrząc się na pokój który był już klasę wyżej niż jego przedstawiciel z tyłu. Kto by pomyślał, że taki naprawdę jest, a oficjalnie prezentuje się z taką godnością.
- O czym Ty dziwko do mnie mówisz ? - Obróciłam się gwałtownie i z agresją na ten potok słów, gdy nagle zrozumiałam. Właśnie zamykał drzwi na klucz i schował je do kieszeni. Zrobiłam przerażone, wielkie oczy.
- Król! - Krzyknęłam. - Musisz mnie do niego zaprowadzić to ważne. Chyba nie zignorujesz czegoś takiego. - Próbowałam coś wymyśleć.
- Król ? - Spytał się obojętnie. - Nieważne.. Ten ktoś może poczekać. Noc mamy tylko dla siebie Kruszynko. - W jego ustach zabrzmiało to wręcz wulgarnie. Rzuciłam się z biegiem do okna, ale zanim do niego dobiegłam wielki olbrzym złapał mnie w pasie i uderzył mocno o ścianie. Nie zdążyłam nawet dobyć sztyletu, gdy wszystkie je wyciągnął i rzucił na drugi koniec pokoju. Ciągle trzymał mnie w powietrzu przysuniętą do ściany i przysunął się. Zaśmierdział mi zapach alkoholu. Poczułam jego wilgotny oddech na moim biuście i próbowałam jeszcze raz bezskutecznie się wyrwać, krzyknęłam i waliłam go z całych sił
- Nic z tego. Twardy jestem. Chcesz zobaczyć jak bardzo ? - Spytał się mężczyzna obrzydliwie.
- Mam szesnaście lat pedofilu ! Zapewne jestem w wieku Twojej córki ! - Krzyknęłam rozpaczliwie. Facet całkowicie mnie zignorował i zaczął rozpinać mój rozporek. Gorąco woda uderzyła mi do głowy, ale zaczęłam szybciej myśleć.
- Możemy chociaż na łóżku, przystojniaku ? - Zapytałam z miną niewiniątka. - Tutaj nie jest zbyt wygodnie, wiesz ? - W oczach Shneidera błysnęły iskierki zainteresowania. Najwyraźniej jego głowa była o tyle mocno zamroczona, że nawet nie myślał nad tym ile opcji właśnie mi dał. Puścił mnie na chwilę i rozsiadł na łóżku, patrząc na mnie jak na główne danie. Zrobiłam kółku po pokoju, udając że muszę przejrzeć się w lustrze. Swoją drogą wyglądałam dosyć dziwnie. Włosy miałam roztargane i jak zauważyłam nieco rozdartą bluzkę. Och kogo ja oszukuje. Minęłam lustro i kopnęłam nogą sztylet, który poturlał się po dywanie pod łóżko. Nie mogłabym się schylić teraz. Zanim bym zdążyła wziąć go do ręki już byłby przy mnie. Podeszłam bliżej do łóżka próbując ukryć obrzydzenie. Shneider przyciągnął mnie do siebie. A mi tylko ręka powędrowała na dół na dywan i poczułam w dłoni zimną rękojeść. Szybko i w panice podniosłam rękę i wbiłam w jego ciało sztylet. Nawet nie patrząc zbytnio gdzie. Natychmiast podniosłam się, bo mężczyzna zaczął drzeć się i machać rękami jak szaleniec chcąc mnie dopaść. Zobaczyłam, że sztylet wystaje z jego piersi. Przeszedł jeszcze krok i upadł z hukiem na podłogę. Patrzyłam się na to oniemiała. Wybiegłam na korytarz chcąc biec to swojego pokoju, ale wpadłam jakieś osoby. Jeden ze strażników złapał mnie i wykręcił ręce, a drugi wszedł do pokoju i następnie wyszedł z niego.
- Morderstwo. - Oświadczył chłodno drugiemu. - Zabierz ją do Króla. - Zaczęłam mu się wyrywać.
- Jesteście wszyscy szurnięci! Zabierzcie mnie do domu! Umiecie to zrobić ! To była samoobrona ! - Natychmiast poczułam ból na policzku, dostałam w twarz i zauważyłam kątem oka, że jeden ze strażników trzyma mi pistolet przy głowie.
- Z nami nie ma żartów dziewczyno. My tylko pilnujemy zasad w tym pałacu.  Zabilibyśmy Cię teraz, od razu, ale niestety jesteś gościem Króla Kreinsa. To on zadecyduje co z Tobą zrobić. - Zostałam zawleczona do sali tronowej, gdzie zazwyczaj przebywał ten sam tyran, który rządził i niszczył państwo, który krzywdził Jessego i teraz zamierzał ze mnie zrobić mielonkę. Tak przynajmniej zakładałam. Gdy tylko wrzucili mnie do środka i przedstawili przyczynę, zmyli się i zostawili mnie samą. Wiedziałam, że nie wróży to dobrze.
- Powiem szczerze. - W sali odbił się echem zimny głos, na dźwięk którego cała się nastroszyłam i przeraziłam. - Mam już Cię dosyć smarkulo. Na początku mogliśmy do załatwić miło, teraz się znudziłem. Albo dołączysz do mojej armii albo Cię zabije. Wybieraj. - Moja głowa zaczęła pracować jak szalona. Nie chce umierać…. A wiem, że Król nie zawahałby się nawet przez sekundę.
- Chce dołączyć do Legionu. - Odpowiedziałam ciągle ciężko oddychając i niekoniecznie wierząc we własne słowa. Jednak nie zostało mi nic innego.
- Zdajesz sobie sprawę z tego co powiedziałaś ? - Spytał po prostu. Zastanowiłam się przez sekundę. Nie nie zdałam i nigdy sobie nie zdam z tego sprawy. Ale nie mam wyboru.
- Tak.
- Cudnie. - Opowiedział obojętnie Król, ale jego oczy zabłyszczały.
- Którego? Hmm.. Niech zgadnę.
- Siódmego. - Oparłam wstając pomału na nogi, które załamywały się pode mną.
- Świetnie. - Mruknął. - Wysłałem ten Legion na północ, jeżeli tam dotrzesz i przeżyjesz to możesz dołączyć. Jeśli nie, to może zdobędę się na jakiś nagrobek.
- Albo i nie. - Mruknęłam..- Albo nie będziesz musiał się kosztować. Dotrę tam.
- Wyruszysz dzisiaj, miłego dnia. - Powiedział z chłodnym głosem. Wcale nie czułam, by powiedział mi coś miłego.





Chyba po raz pierwszy udało mi się d
otrzymać obietnicy, nie zapomnieć, znaleźć czas i w ogóle :>>
Czekam na oklaski xD 18 jest i już dodany :33
Pozdrawiam Kochani :3 I Dziękuje za miłe komentarze :>>
Ps.Następny rozdział 24 lub 25-tego Lipca :3

poniedziałek, 8 lipca 2013

Głębia człowieka

Stanęłam na skraju lasu z przerwą na myślenie. Śnieg już dawno się stopił, słońce lekko grzało, jednak nadal. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś może przeżyć żyjąc w środku lasu. Mike prowadził zadowolony z tego, że może się na coś przydać. Jesse był raczej zaniepokojony, a to były bardzo zjawiskowe emocje u niego.
- Dlaczego tak dziwnie się zachowuje ? - Spytałam Hannah. Ta wzruszyła ramionami i próbowała złapać zasięg telefonu.
- Nie wiemy o nim wszystkiego. - Wyjaśniła Alice oglądając się wokół, najwyraźniej bardziej podziwiała naturę. Miała rację. Ten las był dziwny. Im głębiej się wchodziło tym straszniejszy się wydawał.
- Mało powiedziane. - Zaczął Daniel-właściwie nic o nim nie wiemy. Po prostu zainteresował się naszymi umiejętnościami i charakterami czy może raczej celami.
- A Ty Selena nic nie wiesz ? - Spytał się Nate. - Zdawało mi się, że chodziłaś z nim do szkoły. Spojrzałam się na idącego przede mną Jessego. Dyskutował o czymś zawzięcie z Chrisem i Mike i jakby w ogóle nie zwrócił na nas uwagi.
- Czemu ciągle się nim interesujecie ! - Warknęła. To było dla mnie coś nowego. Selena zawsze była miła niezależnie od pytań jakie jej się zadawało. - Dajcie człowiekowi spokój…
- Jesteśmy. - Rzucił Mike. Spojrzałam na część lasu w której się znaleźliśmy. Była stara i upiorna i na pewno nie było tu żadnej chatki. Jedynie brzydkie mchy rosnące dosłownie wszędzie. Lecz wtedy coś zauważyłam. Jedno drzewo.. Wierzba była duża i zielona. Gałęzie Tworzyły wokół niej rodzaj bariery. Odgarnęłam gałęzie i zobaczyłam olbrzymi konar drzewa w którym była dziura.. Proszę kto by pomyślał że to mieszkanie. Łóżko z drewnianej ramy i pościel z bawełny. Drewniane stoliki, krzesła i szafki. Były zrobione pięknie.
- Moja własna robota. - Pochwalił się gospodarz, wychodząc na powitanie. - Jestem Mag Trisvald. A Wy możecie dać propozycje co do ceny. - Był to niski, gruby staruszek w granatowej szacie i siwych, krótkich włosach. Jednak jego oczy były przenikliwe. Znajdowała się w nich pewna mądrość niezdolna do osiągnięcia. Patrzyłam się na tą soczystą zieleń  niezdolna nawet wyobrazić sobie jego osiągnięć. Jego postawa… niemal zmuszała by mieć przed nim respekt. Wszyscy wlepili oczy włącznie ze mną, oprócz Jessego.
- Pytanie, od kogo chcesz tej zapłaty. I nie nabierzesz mnie, że sami możemy ją wyznaczyć. - Tym razem jego spojrzenie utkwiło na Jessem. Źrenice czarodzieja poszerzyły się.
- Wynoś się stąd Zbłąkana Duszo. Zanim splamisz te miejsce. - Powiedział całkiem poważnie. Jesse podniósł brwi i wiedziałam, że mało brakowało, a parsknął by śmiechem.
- Sądziłem, że nie obchodzą Cię osoby którym pomagasz, tylko zapłaty. Ostatnio coraz częściej zdarza Ci się pomagać nawet tym złym jeżeli dobrze zapłacą.
- Trzeba radzić sobie w tych czasach. Ale Tobie nie pozwolę przekroczyć nawet progu mego domu.
- Wy się znacie ? - Spytałam. Nie mogłam się powstrzymać.
- Nie, ale widzę go. - Odpowiedział czarodziej i zaraz spojrzał się na mnie. Zadrżałam, gdy zmierzył mnie dziwnym wzrokiem, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Może wszyscy zostaniemy na zewnątrz. - Zaproponowała Selena.
- To dobry pomysł. - Odrzekł Trisvald i natychmiast wyczarował dla nas krzesła. Jednak on sam stał, tak samo Jesse nie zajął swojego miejsca.
- Więc chcecie wiedzieć jak można pokonać Króla by sprowadzić spokój.
- Wiesz jak nam się to uda ? - Natychmiast wszyscy krzyknęli podekscytowani. Tylko Jesse milczał obserwując każdy krok naszego gospodarza.
- Owszem. Wiem dokładnie co musicie zrobić, by tego dokonać. Chce zapłaty od Ciebie. - Powiedział wyzywająco w stronę Jessego. - Ale mogę ją wziąć tylko dobrowolnie, mogę zajrzeć w Twoje wspomnienia. ? - Blondyn osłupiał i jakby nie wiedział co ma zrobić.
- Po co Ci je ? - Spytał twardo.
- Chcę Je po prostu znać. Innej zapłaty nie przyjmę. - Rzekł. Blondyn zmierzwił włosy jakby nerwowo
- A patrz sobie. - Stwierdził niby od niechcenia. Czarodziej kiwnął na niego ręką. Chłopak podszedł ostrożnie. Nic dziwnego… Naprawdę nie chciałbym by ktoś naruszał moją prywatność. Staruszek dotknął czoła chłopaka. Ten skrzywił się pod jego dotykiem. Zdałam sobie sprawę, że czarodziej coś szepcze mimo że nie odróżniałam słów. Natychmiast dużo rzeczy stało się w tym samym momencie. Jesse wrzasnął ! On… Po prostu krzyknął i odtrącając dłoń Trisvalda  skulił się na ziemi trzymając się za głowę. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć co się dzieje, żeby czarodziej przestał. Jednak on podnosząc jedynie dłoń pokazał że mają stać tam gdzie stoją. Oczy miał jakby nieobecne rozszerzone w… czy to było przerażenie…? Ta mała chwilą wątpliwości, ale byłam tego pewna.
- Czemu to się dzieje ? - Nie dawał za wygraną Daniel. - Hej Stary ? - Spytał się spokojnie podchodząc do Jessego, który… wyglądał.. Nawet nie wiem jak to opisać, nigdy nie widziałam go tak bezbronnego, przestraszonego… Daniel wyciągnął rękę w jego stronę jednak przestał gdy Blondyn podniósł lekko podbródek. W jego oczach malowało się szaleństwo. Daniel cofnął się o krok, a przez twarz Jessego znowu przeszedł grymas bólu, wrzasnął i wycofał się . Jak najdalej od czarodzieja, który przeglądał jego wspomnienia.
- Przestań do cholery ! - Wrzasnął Jesse głosem zupełnie nienależącym do niego. Dom obok  zaczął się trząść. Ja wraz z pozostałymi spojrzeliśmy na siebie w panice i zanim ktokolwiek zdąrzył się odezwać szkło z okien rozbiło się i poleciało w naszą stronę. Ktoś złapał mnie za kołnierz i rzucił na trawę przykrywając własnym ciałem. I nagle wszystko ucichło. Słyszałam tylko ciężko oddychający głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że to Nate mnie ochronił przed skaleczeniem z jego ramiona były poprzecinane w wielu miejscach, ale ranki były drobne. Pomógł mi wstać i rozejrzałam się po dworzu w oszołomieniu. Nawet nie miałam pojęcia, że jak przyjdzie co do czego to wszyscy są tacy bohaterscy. Pozostali chłopcy także ochronili dziewczyny. Najwyraźniej szybciej zareagowali, musiała im to przyznać. Spojrzała na źródło tego zamieszania. Staruszek i w osłupienie patrzył się na Jessego skulonego na ziemi, który ciężko oddychał. Chłopak próbował wstać mimo że nogi mu się zatrzęsły. W zadziwiającym tempie, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ten już wyjął z kieszeni pistolet i strzelił. Czarodziej skrzywił się i dotykając brzucha zgiął się.
- Nikt mnie tak nigdy nie upokorzył.. - Syknął Jesse ochrypłym głosem pełnym nienawiści. Jego twarz zakrywały kosmyki włosów, a mięśnie miał napięte. - Uznaj za moją dobrą wolę to, że jeszcze żyjesz.
- Tak.. - Sapnął Trisvald. - Zapewne mógłbyś mnie zabić, bez mrugnięcia, ale… chyba sobie zasłużyłem.
- Teraz mów! - Rozkazał.
- Żeby wygrać musisz umrzeć.
- To nie ma sensu ! - Krzyknęła Hannah. - Co nam pomoże wygrać! A nie co jest skutkiem ubocznym.
- Nie pomyliłem się Dziecko! - Warknął Starzec.
- A więc wykluczone. Masz najwyraźniej złe informacje. - Odrzekł sucho Nate i podszedł do Jessego kładąc jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą na broni. Chłopak podniósł dalej ukrytą w cieniu twarz i schował z powrotem broń.
- Wiesz co Ci powiem. - Powiedziała cicho Alice. - Ostatnie tygodnie. Nie.. Ostanie lata mijały, a ja myślałam o jednym. O tym, że ktoś się powinnien przeciwstawić, walczyć. W ciągu ostatnich tygodni pojawiła się nadzieja… Jakie Ty masz niby prawo, by mi ją odbierać ! - Krzyknęła.
- Chodźcie, Idziemy. - Opowiedziała jak najbardziej spokojna Selena.
- Ale on jest ranny. - Powiedziałam szybko.
- No i ? - Zapytał Jesse najwyraźniej będący już całkiem sobą. - Powiem, że jego śmierć by mnie  ucieszyła.
- Uleczę się, Dziecko. - Powiedział spokojnie, ale w jego oczach dostrzegłam smutek. Nagle niedostrzegalnie niemal kiwnął na mnie i na dom głową. Zmarszczyłam brwi i spytałam się na głos.
- Mogę skorzystać z łazienki ?
- Oczywiście. Akurat muszę też wziąć jakieś bandaże, zaprowadzę Cię. - Poczułam na sobie wzrok innych, ale ewidentnie byłam, czarodziej Trisvald chce ze mną porozmawiać. Nie myliłam się. Gdy tylko weszliśmy do domu, wziąć najbliższą szmatę i przyłożył do rany.
- Czemu z nim jesteś, Moje dziecko ? - Spytał się z troską. Najpierw zarumieniłam się wie wiedząc co na to odpowiedzieć, a sekundę później zdałam sobie sprawę, że chyba nie o to mu chodziło.
- Dlaczego Pan pyta ? - Spytałam grzecznie.
-  Nie znam go.. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazał się szaleńcem.. Ktoś z takimi wspomnieniami.. Nie może długo wytrzymać. - Zrobiło mi się ciężko na sercu po tych słowach i chyba już straciłam humor na cały dzień.
- Ja… Nic mi przy nim nie grozi. - Powiedziałam sama nie pewna własnych słów.
- Zapewne.. - Odpowiedział w zamyśleniu. - Jednak uważaj… ,, Jak nocny kruk lecący zniósł jasność perły rżącej, ‘’ -zacytował zapewne fragment jakiejś powieści. Gdybym tylko wiedziała jakiej i jakie przesłanie mają te słowa… - Idź już lepiej. I… Dbaj o niego.- Kiwnęłam głową i zawahałam się.
- Na pewno nie potrzebuje Pan pomocy? - Pokręcił głową, więc wyszłam, najwyraźniej nie był zbyt towarzyski. Gdy wyszłam Jesse rozmawiał przez telefon, dosyć sztywno i dopiero wtedy przypomniało mi się, że oficjalnie Jesse nie czuje. Posiadanie jakichkolwiek emocji było zakazane w tym świecie. Za złamanie zasad czekała śmierć, lub w najlepszym wypadku wieczna służba. Chłopak jako syn króla, wydziedziczony syn posiadał jednak bardzo ważną pozycję. Niemal zapomniałam o tym wszystkim pod wpływem, przynajmniej udawania zasłużonych wakacji z przyjaciółmi i podbojów miłosnych. Czułam się jak bohaterka tych horrorów, która po otwarciu szafy natychmiast ją zamknęła i o niej zapomniała. Chłopak rozłączył się i spojrzał na mnie ze strachem. Ze strachem !? Co się do jasnej Anielki stało, że Jesse się bał ?
- Wracamy do pałacu.. Przepraszam… Chyba. Nie będę mógł nic zrobić. Wy ukryjcie się i ćwiczcie z pozostałymi. Będziemy musieli się na jakiś czas rozdzielić.
- Co się wydarzyło ? - Spytałam się.
- Cofnął mi opiekę nad Tobą. Przydzielą Cię komuś innemu.
- Kto cofnął ? Miałeś w ogóle jakieś zadanie odnośnie mnie.
- Zajmowałem się Tobą, bo miałem się zwerbować do armii króla….
- Że co proszę ?! - Krzyknęłam oburzona.
- Nie przerywaj mi! Dobrze wiesz, że nie miałem takiego zamiaru. Nie mogę pozwolić być do niego dołączyła i składała obietnice. Dlatego nie wykonałem zadania. - To dziwne… Zawszę powtarzałam sobie, że wcale nie podoba mi się ta stała opieka i denerwujące towarzystwo Jessego, ale gdy teraz pomyślałam, że mam być pod skrzydłami kogoś innego, to przeleciał mnie strach. Nie chciałam.
- Nie możesz czegoś z tym zrobić ? - Spytałam niemal błagalnie. Jesse czuł i w gruncie rzeczy można się było z nim dogadać. Nowy całkowicie obcy i zimny opiekun wcale mi nie pasował. Jesse zaczął kręcić głową, jakby sam myśląc. W końcu powiedział tylko pustym głosem.
- Postaram się.
Sytuacja się zmieniła i nie można było udawać, że jest inaczej. Rozdzieliliśmy się z Natem i resztą, by wrócić do początku. Uznałam, że już chyba skończyła się ta piękna wycieczka i czas wrócić. Ale nie podobały mi się okoliczności w jakich mam wrócić… Byliśmy z Jessem w samolocie w drodze powrotnej. Oparta o jego ramię udawałam, że śpię. Nie miałam ochoty na rozmowy i on zdaje się też nie. Już za godzinę mieliśmy być na miejscu i czekała nas konfrontacja z królem. Jesse mi to wcześniej wyjaśnił. Mamy tylko się stawić w sali tronowej, przy okazji zobaczę mojego nowego opiekuna, jednak Jesse postanowił interweniować. Wierzyłam w jego dobre chęci… Jednak, wiedziałam, że Jesse nie może wiele zdziałać. Nie może przeciwstawiać się królowi, jeżeli chce sam przeżyć. Syn, nie syn zginąłby. Może jedynie lekko negocjować. Myślałam o tym wszystkim i zdałam sobie sprawę, że z Jessem wcale nie było mi źle.. Było mi dobrze. Gdy teraz pomyślę… Nie.. Nie chciałam nawet myśleć. Nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy usnęłam, ale chyba musiałam, bo gdy otwarłam oczy obudzona aksamitnym głosem przy moim uchu czułam się nadal senna.
- Dotarliśmy. - Powiedział po prostu. Wstał i poszedł wziąć bagaże. Wysiedliśmy i zdałam sobie sprawę, że jakoś zniesmaczyłam się na widok tego miasta. Było piękne, ale nie tętniło żadnym życiem, jedynie zgrozą. W drodze powrotnej nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Czułam bijący z niego niepokój.  Gdy tylko dotarliśmy pod bramy już na nas czekali. Jakiś strażnik ukłonił się Jessemu i wziął nasze walizki oznajmując obojętnie, ale wykryłam lekko dostrzegalną nutkę szacunku.
- Już na was czekają. - Weszliśmy do środka i nie zostało nam nic innego jak udać się do sali tronowej. Sądziłam, że przedtem chłopak da mi jakąś wskazówkę lub coś powie, ale nie zrobił tego. Otworzył drzwi. Na tronie był ten sam ciemnowłosy mężczyzna którego spotkałam kilka miesięcy temu, gdy tylko zawitałam do królestwa. Spojrzał na mnie tym samym przenikliwym spojrzeniem, że aż cierpki mi przeszły. Wzbudzał dziwny respekt. Obok niego stał i zdaje się rozwiał zanim weszliśmy jakiś mężczyzna lat hmm… wyglądał dosyć młodo, ale byłam pewna że zbliżał się do trzydziestki. Ciemne włosy miał postawione na żel. Fuuj od razu pomyślałam. Ale twarz miał przystojną. U pasa miał miecz i pistolet, nie mogłam się mylić.
- Witajcie. Daisy… - Zwrócił się do mnie, tym władczym tonem, a ja poczułam, że miękną mi kolana i zaraz upadnę. Oczywiście z Jessego nie było teraz żadnej pomocy, bo przyjął oficjalną maskę psa króla i seryjnego zabójcy.
- Czy postanowiłaś już coś w związku z hmm.. Pomocą nam ? - Odezwał się Król Kreins,
- Nigdy nie prosiłeś mnie o pomoc. - Przyznałam zgodnie z prawdą.
- Słuchaj.. - Powiedział spokojnie, ale wyczułam zgrozę. - Nie mów mi, że jesteś aż taką Idiotką by nie domyśleć się powodu dla którego marnowałem czas i Cię gościłem.
- Masz racje.- Przyznałam się, nie było sensu już tego ukrywać. - Ale nie podjęłam jeszcze decyzji.
- Ile Ci to może zająć ? Byłem opanowany i czekałem, ale szczerze powiedziawszy znudziło mnie to, najwyraźniej za dobrze się bawisz z moim Drogim Synkiem, by się martwić o swoją sytuacje. - Mruknął. Wiedziałam, że gdyby czuł to właśnie by krzyczał lub warczał na mnie. Ale ta złowroga, cicha atmosfera była gorsza.
- Ojcze.. Mogę zamienić z Tobą słowo ? - Spytał się Jesse najspokojniej jak umiał.
- Możesz.. Ale jeżeli Twoje słowa mnie rozgniewają, co często się zdarza to pamiętaj, że… - Nie dokończył bo Jesse mu odpowiedział.
- Wiem. - I natychmiast pokazał mi głową, że mam się wynosić. Spojrzałam na niego niepokojem. Żadnego znaku życia. Wyszłam i zamknęłam drzwi nadal. Nie spokojnie oglądając się na owego człowieka, który miał być moim nowym opiekunem, nawet się nie przedstawił jak kultura wymagała.

*Jesse*
- Wiesz, że jeżeli zmienisz jej opiekuna to tym bardziej się do Ciebie nie przyłączy, prawda Ojcze. - Spytałem zimnym głosem.
- Otóż tu się mylisz Chłopcze. Jesteś po prostu zbyt miękki. Przyłączy się do mnie, bo tylko tak zdoła się od niego uwolnić.
- Mylisz się. - Odpowiedziałem twardo. - I tak się nie przyłączy. Jest uparta, więc nie da tak szybko za wygraną. Dlatego by uniknąć marnowania czasu przydziel ją powrotem mnie.
- Żałosne. - Usłyszałem szept Shneidra. Tak.. Ciemnowłosy mężczyzna, który miał być jej nowym opiekunem tak się nazywał znałem go, ale praktycznie zawsze go ignorowałem, nie wykazywał się niczym specjalnym. - Czy Tobie przypadkiem nie zależy ? Bo tak interweniujesz… Ciekawe. Zdaje mi się, czy to jest uczucie. - Zakończył, a jego głos rozszedł się po sali. Zauważyłem jak Królowi oczy groźnie zabłysnęły.
- Chyba tak samo jak ciekawość nieprawdaż ? - Spytałem racjonalnie, ale Król już nie słuchał.
- Dosyć Tego… - Odezwał się lodowato. - Za trzy dni wyjeżdżasz na północ, są powstania w tej części królestwa i trzeba pokazać tym robakom, kto się tu liczy. - Powiedział Król wstał i zatrzymał się przede mną.
- To Ci dobrze zrobi, na zbyt wzburzone nerwy. - Powiedział spokojnie i nawet nie zauważyłem kiedy poczułem ostrze w brzuchu. Przeszył mnie ból, ale nijak na niego nie zareagowałem. Patrzyłem się po prostu twardo na Ojca i wyciągnąłem sztylet. Przyłożyłem rękę do rany i uznałem, że chyba miał dobry dzień, bo mogło być o wiele gorzej. Ukłoniłem się z przesadną grzecznością. Bożee, jak ja chce by umarł. Patrzeć na jego śmierć, rozkoszować się nią.
- Jesse. - Zwrócił się do mnie Shneider, gdy byłem już przy drzwiach.
- Naprawdę urocza dziewczynka, zaopiekuje się nią jak należy. - Miałem wrażenie, że w jego oczach jest ten paskudny błysk. Brzydziłem się nim i nie mogłem uwierzyć, że muszę zostawić Daisy jemu.. Cholera! Wszystko nie tak. Gdy tylko przekroczyłem róg sali i weszłam do słabo oświetlonego holu zobaczyłem Daisy. Pisała z kimś przez komórkę. Albo może po prostu ją trzymała, nie wiedząc co robić…
- Nie udało się. - Nie zapytała, stwierdziła to.
- Skąd… ?
- Tak naprawdę to chyba w to nie uwierzyłam, Król by tak łatwo nie odpuścił, zwłaszcza Tobie.
- Taaa… - Mruknąłem i nagle się nad czymś zastanowiłem. Armia, była dla niej złym rozwiązaniem, nie mogła być pod rozkazami samego Króla w liczącej kilkaset osób załodze.. Nic by dla nich nie znaczyła, więc szybko by zginęła. Ale są jeszcze odłamy armii, legiony. Właściwie to ja do takiego należę. Kilkadziesiąt osób, ale wszyscy się dosyć dobrze znają i są pod rozkazami dowódcy danego oddziału. Gdyby dołączyła do mojego to może… I natychmiast wybiłem sobie to z głowy. Mój legion jest bezpieczniejszym dla niej miejscem niż armia, ale to nie znaczy, że jest bezpieczne. Król ma racje, jeżeli zostanie tu pod opieką Shneidera to może odkładać swoją decyzję dalej. Przynajmniej do czasu, gdy wszystko się skończy.
- No, ale przynajmniej nie zakaże mi spotykać się z Britney i resztą, może to nie będzie miało aż tak wiele minusów.
- Może. - Powiedziałem po prostu.
- Że co proszę ? - Spytała się zdezorientowana i nie całkiem pewna czy przypadkiem nie żartuje. Przyjrzałem się jej ciemnym oczom.. Gdyby ustawić się pod odpowiednim kątem to zabłyszczały by nutką fioletu… Ciemne, długie włosy i blada cera. Była silna, ale za to dosyć niska i przez to wydawała się taka krucha.. Nie poradzi sobie. Cholera! O czym ja myślałem.. O tym, że obchodzi mnie los tej smarkuli !?.. Ale chyba już w połowie gry.. Zdałem sobie sprawę, że udawanie przychodzi mi równie łatwo jak oddychanie. Że.. Nie udaję. Że naprawdę czuje. I to być może do niej żywię jakieś uczucie…
- Czyli, że Ty też mogłeś mi wszystkiego zakazać i trzymać pod kluczem ?
- Teoretycznie tak. Chyba powinnaś się cieszyć, że pozwalałem Ci żyć swoim życiem.. - Nagle z nikąd zrobiło mi się niedobrze i zemdliło mnie. Cholera… Śmierć wita do mych drzwi.

*Daisy*
Jesse nagle odwrócił się ode mnie z szybkością światła i oparł o ścianę. Oochh.. Czy on właśnie.. ? Najwyraźniej tak. Powstrzymałam własną chęć na wymioty i uklękłam obok niego wpatrując się w jego włosy.. Było to dużo bardziej przyjemne. Gdy napad wymiotów mu minął złapał się za brzuch i odetchnął głęboko, ale później jego oddech stał się niespokojny i szybki. Jakby nie mógł złapać tchu. Spróbowałam pomóc mu wstać, bo prędzej by tutaj siedział do śmierci niż poprosił mnie o pomoc, gdy był w takim stanie. Chłopak podparł się na mnie i uśmiechnął słabo.
- Mogłabyś mi dzisiaj… Ten jedyny.. Nie.. Po raz kolejny pomóc ? - Kiwnęłam tylko głową, bo próba uśmiechu byłaby zbyt udawana.
Gdy już dotarliśmy do jego pokoju, pierwsze co zrobiłam to wyjęłam apteczkę, już bowiem zdążyłam zaważyć, że krwawi. A miały być tylko negocjacje, powtarzałam mu. Siedział już na fotelu dosyć w opłakanym stanie, nie dość, że krwawił, wymiotował i źle się czuł to jeszcze oblewał go pot, jakby miał gorączkę. Przy pierwszym spotkaniu z nim na Klifie nigdy bym nie pomyślała, że mogę go takiego zobaczyć. Ale… Cieszyłam się z tego, że właśnie takiego go widzę. W tej chwili nie  był szanowany, przerażający, irytujący i arogancki. Był całkiem zwykły… Cóż. A mi przypadło się nim teraz zaopiekować. Z jakiegoś powodu poczułam jak robi mi się ciepło. I uznałam, że jeśli już mam bandaże i apteczkę obok to należałoby mu zdjąć koszule. Podniosłam ręce i odpięłam guzik.
- Wcale nie musisz, umiem….- Zaczął, ale mu przerwałam zakłopotana.
- Nie pamiętasz ? Miałam się dzisiaj Tobą zająć. Dla mnie to… Jak zabawa w pielęgniarkę.
- Masz wyrafinowany gust zawodowy. - Prychnął, ale ze słabym, miłym uśmiechem. Też uśmiechnęłam się pod nosem i odpięłam kolejny. Czemu tak się denerwowałam ? Przecież widziałaś go już bez koszulki… Cóż. Może teraz było to bardziej prywatne. Zdjęłam mu koszule zapewne już cała byłam czerwona… To było okropne.. Zawsze rumieniłam nawet przy najdelikatniejszym kontakcie z nim.
- Co z nią ? - Bąknęłam. Chłopak otworzył lekko zamknięte oczy.
- Rzuć gdziekolwiek. Britney zabierze. Hmm.. Martwisz się o koszule, gdy Ja się tu wykrwawiam. - Uśmiechnął się krzywo.
- Bo wiem, że dasz sobie radę. - Odpowiedziałam, próbując obrócić ten temat w założeniu pozytywnym, ale sekundę później skarciłam sama siebie. Daisy Perensiel jesteś skończoną idiotką.
Przemyłam mu ranę, próbując po prostu ignorować i jego i moje nabuzowane hormony, wyszło to zapewne trochę szorstko. Następnie unieszkodliłam zarazki i sięgnęłam po bandaż. Zastanawiając się, kiedy wyrobiłam sobie taką wprawę. Siedział nieszkodliwie, zamknięte oczy. Może jest zmęczony lub Bóg wie co jeszcze. Rozwinęłam bandaż i zaczęłam owijać ranę, gdy przypadkowo musnęłam opuszkiem chłodnego palca jego gorącą skórę. Sama zdziwiłam się, gdy zauważyłam, że jest miękka i delikatna. Zawsze sądziłam, że zamiast skóry ma tytan. Chłopak zadrżał i otworzył szeroko oczy. Podniosłam brwi za znak, że nie rozumiem o co mu chodzi. Blondynowi lekko zaróżowiła się twarz, nie mogłam wytrzymać i zachichotałam.
- O co Ci chodzi ? - Prychnął. Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Ty niby możesz dowolnie mnie dotykać, przynajmniej tak uważasz i śmiejesz się ze mnie, że się czerwienie, a gdy mi się tylko przypadkowo omsknie ręka zachowujesz się tak samo. Czy to nie zabawne..
- Nie bardzo. Jesteś naprawę głupiutka w tych sprawach. - Uśmiechnął się przyjaźnie i spojrzał na mnie jakoś tak inaczej… z pożądaniem, ten jeden raz spojrzał się na mnie jak na kobietę, chociaż moje zachowanie sprzed chwili wskazywało zupełne przeciwieństwo. Jesse nadal był dla mnie największą zagadką, jednak chciałam ją odkryć i postanowiłam.
- A Ty taki mądry ? Może się z tym ze mną podzielisz. - Spytałam i wstając  przysiadłam na nim podwijając nogi i patrząc na niego z bliska. Chłopak wydawał się całkiem zaskoczony i chyba w pewnym momencie nie wiedział jak powinien zareagować. Czułam jak serce przyśpiesza mi i próbowałam sobie wmówić, że to nie tak. Jednak dłużej niż kilka sekund nie przetrwało to kłamstwo.
- Nie wiesz co robisz. - Mruknął stary, zły Jesse tym swoim tajemniczym aksamitnym głosem. Może i miał racje. Może i nie wiedziałam. Moje dłonie nagle znalazły się na jego torsie. I przejechając po nim delikatnie zaczęły błądzić po jego ciele, a ja przyglądałam się temu z zainteresowaniem.
- Cholera.- Szepnął Jesse i natychmiast przesunął dłonie po moich nogach i łapiąc  przysunął szybko do siebie. Pisnęłam, ale ten uciszył mnie. Całował zachłannie moje usta. Gdy schodził coraz niżej stałam się przerażająco lekka i sądziłam, że tu chłopakowi zemdleje. Jego ręce znalazły się pod moją bluzką i bez żadnego pytania ją zdjęły. Objął mnie a pasie i zaczął całować po brzuchu. Zaśmiałam się cicho.
- Przestań. - Szepnęłam oskarżycielsko. Przestał, skierował się wyżej. Zadrżałam pod jego dotykiem w tym miejscu. Gładził mnie po plecach i zaraz zaczął bawić się zapięciem od mojego stanika. Przyciągnęłam go to siebie i przez chwilę słyszeć było tylko nierównomierny oddech. A perfumy chłopaka dodatkowo kręciły mi w głowie.
- Wiesz, są na to lepsze miejsca. - Powiedziałam mu cicho do ucha, jakby to miał być jakiś nasz sekret. Blondyn spojrzał się na mnie całkowicie oszołomiony tym wyznaniem. Wypuścił mnie z objęć i w następnej chwili podniósł do góry i nie przestając mnie całować ułożył na łóżku i pochylił się nade mną. Zaraz poczułam na moim brzuchu jakąś gorącą substancje. Zaraz spojrzałam na Jessego i natychmiastowo odzyskałam przytomność umysłu.
- Kretynie ! - Warknęłam i odepchnęłam go ode mnie. Spojrzał się dosyć zagubiony, więc wskazałam na jego bandaż, który był już cały przesiąknięty krwią.
- Och.. No taa. Przepraszam, chyba nic z tego. - Powiedział i wziąwszy chusteczkę ze stolika przetarł nią, mój brzuch.
- Nic z tego ? - Spytałam się. - W ogóle nie powinieneś się ruszać.- Oskarżyłam go, ale z uśmiechem. W końcu nic wielkiego się nie stało. Zaraz zmienię mu bandaż.
- Uważasz, że to moja wina ? Chyba każdy facet by.. ! - Zaśmiałam się wesoło na te niedokończone stwierdzenie.
- To nie jest wcale śmieszne, - Powiedział to bardzo poważnie, że aż cała atmosfera w pokoju się zmieniła. Spojrzałam na niego wyczekująco. Położył się koło mnie i teraz spojrzał mi w oczy. Odgarnął kosmyk z mojej twarzy za ucho i powiedział przyglądając się mojej reakcji.
- Czy jest coś śmiesznego czy złego w tym, że się zakochałem ?

Rozdział może i trochę długi, ale może nie uśniecie
Błagam nawet jeżeli jakieś rozdziały się nie podobają to wytrwajcie do końca Pierwszej części.
Jeszcze trochę rozdziałów zostało, no ale.. :)
Życzę Wam Udanych Wakacji :33

niedziela, 16 czerwca 2013

Dzień Wolny

*David*
- Właściwie dowiedział się kilku ciekawych rzeczy. - Poinformowałem resztę, mając na myśli raport od Mike, który wtargnął w szeregi armii Jessego. - Więc tak. Jesse czuje. - Natychmiast wszyscy patrzyli się na mnie osłupieni, wszyscy z wyjątkiem Jessici, co mnie trochę zdziwiło.
- Czemu nie jesteś zaszokowana ? - Spytałem podejrzliwie. Jej wzrok powędrował do drzwi, a następnie w podłogę.
- Cóż.. Ja spotkałam się z Daisy z dwa tygodnie temu.. Była z nim, więc zauważyłam co nie co..
- Spotkałaś się z nimi, bez naszej wiedzy ! Jak możesz.. Jesteśmy drużyną ! - Warknęła Stella.
- Właśnie ! Wszyscy byśmy chcieli pójść. - Wypalił Josh. - W każdym razie mój Davidzie co z Daisy ?
- Cóż… Wygląda na to, że pokonała Mike w pojedynku.
- Nie wierzę. - Prychnęła Stella z kpiną na twarzy. - Nawet ja niechętnie przyznam, że mieczem macha najlepiej z nas. W końcu on i Jessica przerwsi przeszli test, pamiętasz ? A Daisy skończyła później.
- Pamiętaj, że skończyła tak tylko dlatego, bo nie zostawiła towarzysza. - Przypomniała Melissa, wchodząc w piżamach do pokoju i robiąc sobie herbaty. - Gdyby nie to, to prawdopodobnie by wygrała.
- Tak… Ale ona teraz jest… dziwna. - Napomknęła Jessica nadal skulona na kanapie.
- Co masz na myśli ? - Spytała Stella. Aż mi się śmiać chciało z jej spostrzegawczości.
- Nie pamiętasz Stel jak dostałem w ramię ? Zgaduje, ale może o to chodzi ? - Prychnąłem z ironią. - Za dużo towarzystwa psychopatów. Tak.. Mike powiedział też, że trenują tam jak szaleni. To niestety pokazuje w jak beznadziejnej sytuacji jesteśmy. Musimy także zacząć treningi zamiast leżeć na sofie czy popijać herbatkę.
- Oj daj spokój…-  Zaczął Josh, ale mu przerwałem.
- Nie możemy być od nich gorsi. Zresztą nadal nie rozumiem, czemu Jesse planuje wojnę ze swoim ojcem. Może całkiem mu mózgu nie wyprani… Próbuje znaleźć jakiś haczyk czy cokolwiek innego, ale tego nie widzę.
- Wiecie czego się boje najbardziej. - Wyznał Josh marszcząc brwi. - Że jeżeli to jemu się powiedzie zaprowadzić pokój w Arasonii to wtedy do domu wróci jedynie Daisy i Mike. My zostaniemy. - Stella rozszerzyła oczy. Miał racje… Wrócą Ci, którzy zaprowadzą spokój.
- Czyli my buntownicy też musimy wziąć w tym udział. - Uznałem. To nie będzie łatwe, biorąc pod uwagę, że nigdy nie przyłącze się do Jessego…

*Daisy*
Mike nie odrywał się ode mnie przez cały następny dzień. Naprawdę ! Myślałam, że ucieszę się na jego widok chociaż trochę, ale po prostu irytował mnie.. To naprawdę było dziwne, że kiedyś byłam nim zauroczona. Teraz nie mogłam w to uwierzyć. Jeśli zaczynamy ten temat, to przyznam, że nie widziałam przez cały dzień żadnego blondyna o niebieskich oczach. I nie mogłam uwierzyć, że naprawdę było mi smutno z tego powodu. Wcześniej wręcz gardziłam jego towarzystwem, a teraz chętnie bym go zobaczyła. Teraz był już wieczór. Razem z Mike ustawiłam się w kolejce po kolacje, widząc z daleka machającą do mnie Alice. Siedziała razem z siostrą, Seleną i Resztą chłopaków, ale i tak nie dostrzegłam Jessego. Może mnie unikał ? Ale niby dlaczego ? Sam mi się wcześniej narzucał. Tak przynajmniej stwierdziłam, biorąc pod uwagę, że się mną nie bawił. To by nie miało sensu. Słyszałam jak Mike coś do mnie mówi, ale tak naprawdę myślami byłam daleko. Od myśli oderwało mnie uczucie, że ktoś przewiesza mi rękę na ramiona. Spojrzałam z nadzieją w bok, ale natychmiast zobaczyłam Mike, niebezpiecznie blisko. O czym on mówił, gdy nie słuchałam ? Nagle zdałam sobie sprawę, że Jesse nigdy nie położył by mi ręki na ramionach. Był bardziej pomysłowy.
- To co ? Przekonasz go ? - Spytał się siląc na szarmancki ton.
- Ale co ? - Spytałam rozkojarzona. Nagle gwałtownie ręka została zepchnięta ze mnie i poczułam na policzki delikatne muśnięcie wargami. Kątek oka zauważyłam Jessego.
- Dobre pytanie. Kogo i w jakim celu ma przekonać ? - Spytał Jesse zbyt życzliwym tonem, który brzmiał u niego bardzo nienaturalnie. Teraz spoglądałam to na jednego to na drugiego. Mierzyli się wzrokiem. Właściwie różnili się wszystkim. Mike był typowym amerykańskim sportsmenem. Spocony i lekko brudny, zapewne po treningu. A Jesse był raczej jak  model z okładki magazynu. Nawet wzrok mieli inny. Mike patrzył na niego z nieukrywaną wrogością, a Jesse z lekkim rozbawieniem, ale kto dłużej go znał, mógł śmiało powiedzieć, że było to rozbawienie pomieszane z nutką nienawiści.
- Nic ważnego. - Burknął Mike.
- To może się do nas przysiądziesz. Lepiej się poznacie. - Chciałam załagodzić sytuacje. Sama szczerze mówiąc nienawidziłam Mike, nienawidziłam wszystkich buntowników, za to, że tak naprawdę oni mną pogardzali za moimi plecami. Jeszcze pamiętam rozmowę z Wigilii, ale jakoś nie mogłam zostawić Mike samego. Znał tu tylko mnie. Ja sama na jego miejscu czułabym się dziwnie. Jesse spojrzał się na mnie uważnie i kiwnął głowę. Objął mnie i poczekaliśmy aż dołączy mój były szkolny kolega.
- Naprawdę, jesteś aż za miła.- Szepnął z wyrazem zdziwienia.
- Wiem, co poradzić. Jestem wcieleniem dobra. - Zażartowałam.
- Żart się udał. - Przyznał z lekkim uśmiechem. Zaraz doszedł Mike i spojrzał się to na mnie to na chłopaka obok. Usiedliśmy przy innych. Wszyscy przedstawili się Mike z grzeczności i zapanowała niezręczna cisza. Selena bawiła się widelcem, Daniel i Chris udali, że są zajęci jedzeniem. Nate patrzył się na niego przyjaźnie i chyba myślał nad tematem.
- Więc też jesteś z miejsca, skąd jest Daisy prawda ? Wieści o wybrańcach i takie tam.
- Tak ! Mieszkamy w Miami. - Zaczął radośnie Mike wpychając jedzenie do buzi. - Naprawdę piękne miasto. Mieszkamy z Daisy właściwie na jednej ulicy, kilkanaście metrów od plaży, więc  uczyłem ją surfować. Ja szczerze wolę football. - Nate patrzył na niego, zapewne zastanawiając się nad znaczeniami niektórych słów, ale ciągnął rozmowę. Cały Nate chce być miły dla wszystkich.
- Pewnie musi być tu trochę dla Ciebie dziwnie. Co prawda mamy plażę, ale woda by Cię zmiotła, więc raczej nie popływasz. Zresztą teraz jeszcze nie ma lata. Jeśli o tym mówiąc to zbliża się u nas wiosna.
- Tak, niestety. Chce wrócić do domu, ale jeżeli nie, to zawsze poserfuje sobie tutaj w lato.
- Nie chce Cię rozczarować, ale tu nie ma do tego desek. - Powiedziałam z ironią. Naprawdę powinien się tego domyśleć.
- Och. No trudno. - Mruknął z ustami pełnymi jedzenia. Jesse patrzył na niego z obrzydzeniem. Naprawdę sądzę, że powinien się zachowywać. Nie był już w szkole, gdzie był gwiazdą.
- A Ty nie tęsknisz ? - Spytał się mnie z ciekawością. Spojrzałam się obojętnie.
- Za czym mam tęsknić ? - Chłopak trochę się zdziwił moją wypowiedzią i jakby zastanawiał się co odpowiedzieć. To prawda. Tęskniłam za innymi szkolnymi przyjaciółmi, ale nie byłam tu samotna. Właściwie ten świat miał dobre strony i złe. Zupełnie jak nasz. Nic nie było idealne, ale też nic nie było doszczętnie zepsute.
- Chciałbym kiedyś zobaczyć wasz świat. - Powiedział Nate. - A Ty Jesse ? - Blondyn wzruszył ramionami jakby nie interesując się rozmową. Poczułam lekkie ukucie.
- Ten to tak zawsze ? - Spytał się Mike.
- Coś Ci przeszkadza, Mark ? - Spytał się Jesse lodowatym głosem.
- Tak ! Chyba wiesz co, jeżeli jesteś ponoć taki inteligentny. ! Twoja pogarda dla nas, to, że ciągle mylisz moje imię i że ciągle kładziesz łapy na Daisy !
- Masz tupet. - Przyznał Jesse z niebezpiecznym błyskiem w oku. - Nie patrzę z pogardą na nich. - Skazał Chrisa i resztę. - Tylko na Ciebie. Mylę T woje imię ? Ciesz się, że chociaż go używam. A co do trzeciego to to nie Twoja sprawa, nieprawdaż ? Chyba że sam wolisz…
- Błagam możecie się uspokoić ?!  - Warknęłam przerywając. - Ciągle macie jakieś problemy, nie można nawet spokojnie zjeść bo się zwrócić chce. - Zapadła cisza. Żaden z chłopców już się nie odezwał. Mike mierzył wzrokiem Jessego, jednak tamten go ignorował.
- Daisy, mam świetny pomysł! Co Ty na to, by spróbować surfingu !? Choćby dzisiaj. Założysz bluzę i będzie dobrze. Wezmę jakieś koce, bo pewnie znowu wpadniesz do wody ! - Mówił z ekscytacją. Właściwie miałam ochotę pobyć trochę nad wodą, ale nie miałam ochoty pobyć z nim. Co stanowiło dylemat.
- Świetny pomysł ! Wszyscy pójdziemy. - Niemal zaśpiewała Alice. - Nauczysz nas. Nie mam pojęcia co to ten cały surfing.
- Są pewne problemy. - Oznajmił Jesse. - Co prawda nie ma powodów by się nie wybrać oprócz tego, że jak Daisy mówiła, nie ma desek, po drugie trzeba by było jechać aż do królestwa Aknon, to pół świata, tylko tam jest o tej porze ciepło.
- Czy to jakiś problem ? - Spytał się Mike ze złośliwym uśmieszkiem. W niebieskich oczach Jessego znowu pojawił się wzrok jakby chciał mu rzucić się do gardła, ale odpowiedział spokojnie.
- Żaden. Ciesz się, że jestem na tyle użyteczny, że Deski mogę załatwić. - Magia natychmiast pomyślałam i niemożliwe stało się możliwe. - A za królestwem jest lotnisko. Masz szczęście…
- Najwyraźniej. - Uśmiechnął się Mike.
- Czy to na pewno dobry pomysł ? My tu prowadzimy Rebelie, a Ty planujesz wyjazd na wakacje. Trzeba było nie dać się sprowokować. - Syknęłam do Jessego, gdy wszyscy odchodzili od stołu.
- Skarbie, to ma plusy dla nas wszystkich, między innymi utopię Mike w jeziorze. - Zaśmiał się, ale spojrzałam na niego by wyczuć czy przypadkiem nie mówił tego poważnie. Kto wie, ile osób tak zabił. Nagle zrobiło mi się źle na sercu… Nie mogłam uwierzyć, że ten roześmiany chłopak obok ma taką przeszłość.
- Nie panikuj. Żartowałem. - Odpowiedział trochę speszony moim wzrokiem.
- Wiesz, trudno ocenić czy na takie tematy mówisz poważnie czy nie. - Odpowiedziałam.
- Tak… Też się czasem zastanawiam nad tym… Ale im dłużej się zastanawiam tym bardziej nie mogę spać.. Wiesz… Pierwszą osobę zabiłem mając dwanaście lat. - Mruknął z nieobecnym wzrokiem.
- To wszystko co robisz jest trochę dziwne. Mimo, że sytuacja jest taka poważna to już nie pierwszy raz organizujesz wycieczki. - Zastanowiłam się.
- Jak myślisz po co ? Ludzie potrzebują trochę radości nawet jeżeli jest krucha i przemijająca. Ty także jej potrzebujesz. - Spojrzał się na mnie z czułością.
- I Ty także. - Stwierdziłam. Chłopak zmarszczył brwi.
- Nie sądzę.. Ale czasem dobrze jest poudawać. - Wstał od stołu i przeciągnął się. Nie mam pojęcia ile tu siedzieliśmy. - No, to trzeba nam zamówić domek. Może być siedmiu pokojowy. Idealnie!
- Zaraz nie pomyliło Ci się coś. Jestem słaba z liczenia, ale nas jest dziewięcioro, Selena, Chris, Alice oraz Hanna, Nate, Daniel, Mike, Ty i Ja. - Wyliczałam na palcach licząc na to, że się nie pomylę.
- Tak, ale liczyłem na to, że Mike zajmie wycieraczkę, a w moim pokoju będzie spała urocza dziewczyna. - Powiedział i pocałował mnie delikatnie w usta. Natychmiast, gdy tylko jego ciepłe wargi spotkały się z moimi, chłopak oderwał się i pomaszerował do namiotu zostawiając mnie całą czerwoną i ze zmarszczonym czołem.
- Ty to robisz specjalnie ! - Oskarżyłam go. Pomachał mi ręką, ale zachichotał złośliwie.
- W dodatku żałujesz mi własnego pokoju. - Dodałam obrażonym głosem. Niby było mi do śmiechu, ale jedna strona zastanawiała się czy Jesse mówił na poważnie. Natychmiast w głowie pojawiły mi się nieczyste myśli. Chętnie bym się ich pozbyła, ale były ciekawe. Ze mną chyba naprawdę było źle. No, ale może nie najgorzej.

***

- Jak ciepło ! - Krzyknęłam ucieszona. Co prawda na pustyni też było ciepło, ale nawet za gorąco. Tutaj było świetnie. Czułam się jakbym była na plaży w Miami. Słońce świecące w twarz, letnia woda i gorący piasek. Weszliśmy do bardzo dużego domku letniego. Zostawiliśmy buty pełne piasku na werandzie i natychmiast zobaczyłam przestronny salon, gdzie po środku był telewizor plazmowy, trzy, duże beżowe kanapy, stolik oraz kominek. Obok kuchnia, dwie duże łazienki. Natychmiast poleciałam na górę. Naliczyłam dziewięć pokoi… Czyli jednak tylko żartował. Nie wiedziałam czy się cieszyć czy płakać. Właściwie Mike na wycieraczce to nie taki głupi pomysł.
- Cholera ! Nigdy więcej się nie angażować.- Warknął Jesse jakby sam do siebie niosąc po schodach moje walizki.
- Oo Dziękuje ! Nie musiałeś.
- Taaa… I dlatego zostawiłaś mnie tam z nimi ? - Spiorunował mnie spojrzeniem. Zachichotałam i posłałam mu złośliwy uśmiech. Czułam się normalna. Ubrana z letnią granatową spódniczkę i biały top z kapeluszem na głowie czułam się jak zwyczajna nastolatka na wakacjach. Mająca obok przyjaciół i chłopaka. Chcąc pływać i chować się przed słońcem, co nigdy mi się nie udawało. To było takie dziwne i w ogóle nie pasujące do sytuacji. Ale potrzebne są takie chwile, by nie zwariować. Zmierzyłam chłopaka obok wzrokiem.
- Naprawdę nie możesz zrezygnować z czarnych rurek w taki upał. - Cóż przynajmniej założył białą koszulę, którą miał rozpiętą.
- Nie nie mogę. Mam wyglądać jak ten pajac Mark z zielonych szortach, nie dziękuje. - Gdy tylko skończył zdanie na górę wpadła cała grupka, mało nas nie przewracając.
- Jesse ! Daisy ! Idziemy na plażę. I Dzięki Jesse za deski, nie wiem jak to zrobiłeś, ale Mike nauczy nas surfować. - Krzyknął Nate.
- Strata czasu. - Mruknął Jesse.
- To znaczy, że nie idziesz ? - Spytała się Selena obok. - Ależ musisz ! Jak idziemy to wszyscy !
- Dobrze, dobrze, wezmę książkę i sobie na was popatrzę.
- Chyba żartujesz ! - Prychnęła.
- Wybacz nie jestem typem towarzyskim, zwłaszcza na plaży.
- Czemu?  Nie ma tam nic strasznego. - Próbowała napastliwie go przekonać. Starała się jeszcze przez kilka minut, ale w końcu dała spokój. W tym czasie poszłam do pokoju i wyładowując ubrania znalazłam bikini koloru lily i ubrałam się. Cisnęłam na siebie jeszcze za duży T-Shirt. Gdy wyszłam z pokoju, musiałam praktycznie ich doganiać. Jesse ułożył się na leżaku i schował w cieniu drzewa tuż przy wodzie, ale jego reakcje wskazywały, że nie zamierza postawić w niej ani kroku. Za to wszyscy inni już wdrapywali się na deski. Natychmiast skończyło się to tym, że skończyli w wodzie. W tym ja także. Mimo że od zawsze Mike próbował mnie nauczyć, to nigdy się to nie udawało. Żaden rodzaj deski nie był dla mnie stworzony. Cisnęłam na gorące skały mokrą bluzkę, której zapomniałam zdjąć. Hmm… Znając prześladującego mnie pecha to bluzka zapali mi się w słońcu, a ja wyląduje z deską po drugiej stronie jeziora, a następnie w szpitalu. Nagle coś mnie tchnęło i zaczęłam się zastawiać. Te wycieczki, jego nastawienie… To się razem nie zgadzało. Odłożyłam deskę i siadając obok niego zamknęłam mu książkę.
- Jazda na kawałku plastiku się znudziła ? - Zapytał z uśmiechem, ale całkiem to zignorowałam. Może udawać, ale… Zbliżyłam się i spojrzałam mu w oczy, chłopak najwyraźniej już chciał mnie do siebie przyciągnąć, ale odsunęłam się. Ta jedna chwila wystarczyła… Podobno oczy odzwierciedlają duszę… A jego oczy były takie same jak wtedy gdy go poznałam. Zimne i bezwzględne  nawet jeżeli uśmiechał się na zewnątrz. Nie wiem dlaczego, a tym bardziej jak…, ale czułam to. Może zawszę miał takie oczy tylko po prostu teraz zwróciłam na to uwagę. Nie… Gdy był ze mną na pewno miał bardziej radosny błysk w oczach.
- Czy Ty powiedziałeś chociaż raz prawdę od dnia Swoich narodzin ? - Spytałam i czułam jak coś się we mnie łamie. Podniósł brwi.
- Nie rozumiem o co Ci chodzi.
- Inni może tego nie zauważyli, ale ja w końcu coś zauważyłam. Szkoda, że tak późno. Widzę co robisz. Wycieczki ? Nawiązywanie więzi, lecz Ty rzadko bierzesz w czymkolwiek udział, a jak nawet usiądziesz z nami przy stole to zachowujesz się, jakbyś był tam sam. Próbujesz zacieśnić więzi między nami, ale sam wolisz się do tego nie mieszać. Powiedz mi czemu ? - Spytałam ostro. Jego wzrok się nie zmienił, oprócz tego, że tym razem były w nim błyski zirytowania.
- A dałem Ci szanse na kontynuowanie tej sielanki. Odpowiedz jest na wyciągnięcie ręki Moja Księżniczko. Oni mają być dobrą drużyną, nie Ja. Gdyby za bardzo zaczęło mi na nich zależeć to bym zginął. Tak naprawdę, to są dobre figury, szkoda by było, gdybym musiał je poświęcić. Ale właśnie o to chodzi. Jeżeli nie będzie innego wyjścia z sytuacji to nie zawaham się. - Warknął.
- Nie zawahasz się ich poświęcić ? - Powtórzyłam jak w transie, bezbarwnym głosem. Nagle poczułam w sobie wściekłość.
- Czy to nie są Twoi przyjaciele ?!- Wrzasnęłam ze złością.
- Przymknij się. - Syknął. Złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął w stronę domu. Obrócił się w moją stronę i nagle jego twarz odrobinkę złagodniała.
- Czy Ty płaczesz ? - Szepnął. Nagle poczułam jak jedna, samotna łza wypływa mi na policzek.
- Jak śmiesz… Patrzeć im w oczy..? Jak śmiesz, słuchać ich pragnień ? Jak w ogóle śmiesz…
- Widzisz to jest Twój problem. Patrzysz na drzewo nie dostrzegając w nim lasu. To znaczy, że nie rozumiesz znaczenia pokoju. - Powtórzył moje słowa, które teraz zwrócił przeciwko mnie. - Jestem pewien, że Oni zrozumieli by powagę sytuacji.
- Nie zrozumieli by jedynie, że naprawdę nie masz serca. Fałszywa przyjaźń jest gorsza niż otwarta wrogość. !
- Nigdy im nie powiedziałem, że jestem ich przyjacielem. - Zmierzył mnie wzrokiem i powiedział to bardzo spokojnie. Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem, który nie oddawał mojego nastroju.
- Mi też tego nie powiedziałeś. - Powiedziałam całkiem poważnie, więc nie wiedziałam co go rozśmieszyło. Wziął kosmyk moich włosów i zaczął się nim bawić.
- Cóż sądziłem, że masz mnie jako swojego rycerza. - Mruknął i na chwile stał się poważny.
- Chyba na czarnym rumaku.. - Prychnęłam.
- Mi to pasuje. - Powiedział i zbliżył się, że dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Stałam niezdolna się poruszyć. A jednak rozum przemówił przeze mnie.
- I sądzisz, że po tym wszystkim znowu dam Ci się pocałować ? - szepnęłam.
- A nie ? Hmmm… Szkoda. - Mruknął Jesse, a jego usta znalazły się tak blisko moich, że poczułam na wargach jego oddech. Było dla mnie jasne, że niekoniecznie zachowuję się tak jakbym traktowała serio własne słowa. I nie traktowałam. I tak powinnam sobie pogratulować, że nie rzuciłam mu się na szyję. Natomiast całkiem przegapiłam moment w którym powinnam była się odwrócić i odepchnąć od siebie. Najwyraźniej Jesse widział to w ten sam sposób. Jego ręka pogładziła moje włosy, a potem poczułam miękki dotyk jego ust. Najpierw pocałował mnie delikatnie i ostrożnie, później najwyraźniej znudziło mu się to, bo zanurzył dłoń w moich włosach i przyciągnął do siebie. To nie był już delikatny pocałunek i moja reakcja samą mnie zdumiała. Moje ciało stało się naraz zupełnie miękkie i lekkie. Nie mam pojęcia jak, ale w ciągu kilku następnych minut znaleźliśmy się na jasnej, skórzanej sofie. Zadrżałam, gdy błądził rękami po moim ciele. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nadal jestem w stroju kąpielowym, Minęło trochę czasu kto wie ile. Ja czułam się jakbym była na tej sofie od zawsze. Nagle Jesse oderwał się ode mnie i popatrzył na zegarek. Lekko zadyszany i zarumieniony na twarzy jeszcze raz pocałował mnie krótko.
- Nie uważasz, że dobrze byłoby przygotować obiad dla naszych gości Madame ? - Zapytał, a ja nadal ciężko oddychając gapiłam się na niego jak na obraz. Był słodki z takimi zarumienionymi policzkami. Wymruczałam coś w odpowiedzi, nie byłam nawet pewna co. Zszedł ze mnie i pomógł mi wstać. Kuchnia była dosyć duża. W jasnych, ciepłych kolorach. Ogólnie cały domek wydawał się niezwykle miły.
- A Ty w ogóle umiesz gotować ? - Spytałam gdy wreszcie moje serce się uspokoiło. I nie waliło już sto razy na sekundę.
- Ach. Ta ciągła niewiara we mnie. - Westchnął chłopak gładząc swoje rozczochrane włosy. - Gdy byłem bardzo mały lubiłem obserwować Britney przy pracy. Sprawiało mi to dużo frajdy.
- Hmm… Widać byłeś kiedyś miłym dzieciakiem. - Podsumowałam z uśmiechem.
- Widać tak… Daisy.. - Zaczął chłopak doprawiając mięso. Ja w tym czasie gotowałam makaron na spaghetti i sięgałam po warzywa. Właściwie nawet nie skonsultowaliśmy co chcemy zrobić.
- Chciałbym byś mi bardziej ufała… - Wystrzelił nagle.
- Wybacz… Nie dałeś mi żadnego dowodu, że mogę. - Odpowiedziałam po chwili ciszy.
- Racja… ale może…. - Nie dowiedziałam się co chciał powiedzieć, bo drzwi się otwarły i wszyscy weszli mokrzy i zmęczeni.
- Co tu robisz Daisy ? Nie miałaś surfować ? - Spytał się Mike podejrzliwie.
- Znudziło mi się. - Odparłam po prostu.
- Nie uwierzysz Jesse ! - Krzyknął Chris. - Mike opowiadał nam, że pomoże. Dzięki buntownikom dowiedział się, gdzie przybywa w tym czasie mag Trisvald. Może nam pomóc i podpowiedzieć jak wygrać.
- Wygramy bez jego pomocy. - Warknął Jesse. Nastała chwili, gdy wszyscy zaczęli mówić naraz wyłapałam tylko kilka słów jak, dlaczego ? Zwariowałeś ? To nasza szansa ? Za duże mniemanie o sobie.
- To nie głupi pomysł. - Odezwałam się. - To może pomóc nam wszystkim, a Ty Jesse dowiesz się więcej o magii.
- Tak to świetny pomysł. Jednak nie wiesz, że u niego płaci się cenę. - Rzekł z grymasem na twarzy.
- Przecież masz pieniądze.
- Tu nie chodzi o pieniądze. On bierze inne zapłaty. Nigdy nie wiadomo czego sobie zażyczy. Spotkałem ludzi, którzy zapłacili u niego krwią czy jakimś dobrym wspomnieniem lub musieli wykonywać jakąś pracę. Od niektórych przyjmuje także zioła czy cenne przedmioty magiczne. Wszystko co mu się podoba. Zazwyczaj bierze coś co jest ważne dla drugiej osoby. Dlatego nie wiele osób go szuka. Zresztą nigdy nie wiadomo gdzie jest.
- Ja wiem. Buntownicy mają z nim stały kontakt, chociaż nie jest on zbyt towarzyski. I trochę straszny. Zawszę mam wrażenie jakby widział moją duszę… - Opowiedział Mike i nieświadomie wzdrygnął się.
- Cóż… Może nie zaszkodzi. - Burknął Jesse, jakby nie mając nic do stracenia.

*Mike*
Właściwie to nie wiem czemu im to palnąłem. Może po prostu trochę mnie do siebie przekonali… Gdy David i reszta kazała mi szpiegować to bałem się tego miejsca. Ale… im dłużej tu jestem, tym bardziej uważam, że nasze cele są zbliżone. Że nie są oni tacy źli, jak buntownicy ich przedstawiają. Albo może po prostu jeszcze wszystkiego nie wiem.

No, nie jest to najlepszy rozdział w każdym razie coś bardziej lekkiego :)
Mam już jednak mnóstwo pomysłów na dalsze poczynania bohaterów
 i oczywiście koniec pierwszej części ;3

Pozdrawiam Kociaki ;3 
Dziękuje, że ktoś to w ogóle komentuje i czyta ^_^ <3