piątek, 9 sierpnia 2013
Niewolnica w oczy śmierci się śmieje.
*Daisy*
Obudził mnie niesamowity ból w całym ciele. Noc na grzbiecie konia ma swoje słabe strony.
- Carmen, zatrzymajmy się na chwilę jestem obolała i brudna. - Zwróciłam się do konia o błyszczącej sierści barwy karmelu. I wcale nie zwariowałam. Mój nowy przyjaciel prowadził ze mną rozmowy jak zwyczajny człowiek. Noo.. Może był trochę dziwny, ale zabawny i w trudnych sytuacjach wpadał na pomysły, które mi by do głowy nie przyszły. Mówił on, że każde zwierzęta znały kiedyś mowę. Lecz teraz tylko nieliczne dzikie.. Wszystkie inne zapomniały jak brzmią słowa, podczas niewoli. Życia w klatkach, stajniach… Mimo że on też przeżył swoje to pamięta mowę. Nie dopytywałam się dlaczego. On też nie pytał mnie o żadne osobiste rzeczy. Naszym celem było dostać się na północ i znaleźć Legion Siódmy. Ta wyprawa była swego rodzaju testem. Jeśli tam dotrę to mogę dołączyć. To lepsze niż śmierć czy służba w Armii Króla, gdzie nikt nie przejmuje się jedną ludzką egzystencją. Zresztą.. W tym Legionie był Jesse. Ktoś kto czuł mimo że jego prawdziwy charakter też nie był zbyt miły.. Nie ma w pobliżu wody, mała. A przynajmniej jej nie wyczuwam. Ale jest coraz zimniej, czujesz ? Jesteśmy coraz bliżej północy. Odezwał się Carmen.
- Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyłam, że jest zimno. - Stwierdziłam, a Carmen prychnął. Nie uważasz, że to człowiek niby inteligentna rasa powinien być mądrzejszy od konia.
- Ach tak, tak. Ciesz się. - Mruknęłam i wyjęłam z plecaka kilka kanapek i kilka puszek napoju które zapakowała mi Britney. Hmm.. Starczy mi ich na jakieś może trzy dni. To nie jest raczej długo… Rozłożyłam się na szeleszczących liściach opadłych z drzew i pokrytych lekkim szronem. Zastanowiłam się co właśnie zrobiłam w gospodzie… Normalnie nigdy bym się tak nie zachowała. Po prostu.. Adrenalina, panika u mnie najwyraźniej przeradza się w chęć dźgnięcia kimś nożem. Tak samo było, gdy armia zmarłego Króla Henryka zaatakowała nas w obozie naszych żołnierzy. Jak można być w jednej chwili przestraszonym, a w drugiej czerpać radość z zabijania. Gdy tylko o tym myślę to jest mi niedobrze... O Boże… Przecież.. Jestem morderczynią. Wiedziałam o tym właściwie, ale…. Takie proste stwierdzenie, na to zrobiłam… Dopiero teraz to przyznałam. Wcześniej jakoś próbowałam o tym zapomnieć, wrzucić do szufladki Za bardzo Cię coś dobija, pozbądź się tego, zapomnij i udawaj, że wszystko jest w porządku. Moja zasada życiowa, na to by przetrwać i się nie załamać właśnie została obalona. Jak mogłam zapomnieć, że pozbawiłam tyle ludzi życia ? Każdy z nich był przez kogoś kochany, na każdego z nich ktoś czekał. Mieli własne życie, rodziny i przyjaciół, a ja to wszystko odebrałam w ciągu sekundy. Poczułam że łzy wzbierają mi się do oczu, spróbowałam kilka głębokich wdechów, ale na niewiele się zdały. Czy ja jestem złym człowiekiem? Nie… Nie miałam nawet prawa zadawać sobie tego pytania. To było oczywiste. Czułam się podle, ale wiedziałam, że nie mogę samej sobie zaprzeczyć jak za każdym razem. Teraz otwarcie musiałam to przyznać i się z tym pogodzić. Wszystko w porządku, Mała ? Usłyszałam telepatycznie głos Carmena. Dopiero teraz oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że leżę w trawie patrząc się w niebo już dosyć długo, a po moim policzku spływa samotna łza. Starłam ją szybko i usiadłam przeciągając się,
- Oczywiście. - Powiedziałam z wklejonym uśmiechem, który jednak wydał mu się autentyczny, bo się rozluźnił. Hmmm… Mruknął. Najwyraźniej nie był przekonany, ale dał spokój, za co byłam mu wdzięczna. Nagle usłyszałam ludzkie głosy i poczułam zapach palącej się sosny. Wytężyłam bardziej zmysły jeśli było to możliwe i podnosząc rękę poprosiłam, by Carmen się uciszył. Wiem,,, Mamy towarzystwo. Powinniśmy uciekać, czy ich przywitać ? Usłyszałam w myślach pytanie. Pomachałam ręką, że pójdę zobaczyć co się dzieje. W tych czasach, a zwłaszcza w tym świecie należało zawsze zachować ostrożność. Zwłaszcza, że ja czuje.. Targają mnie emocje, a za ten czyn, mogę umrzeć i nikt nawet nie zauważy mojej śmierci. Podeszłam schylona, skryta za nagimi krzewinami starając się zachować ciszę, Jakby tak się zastanowić, to nie wiem po co szłam zobaczyć ludzi, którzy obozowali. Zwykła ciekawość lub głupota. Byłam coraz bliżej mojego celu. I nagle uświadomiłam sobie, że się boję. Po cholerę ja tu szłam, ale było już za późno. Skuliłam się za dużym drzewem i spojrzałam w stronę dymu. Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. Nie mogłam się ruszyć, ale musiałam biec! Uciekać gdziekolwiek. Przede mną było pięciu tęgich mężczyzn, a dalej była ciężarówka, lub coś przypominające dany pojazd. Dochodziły z niej ludzkie krzyki. Jakby kogoś żywcem zabijano. Wręcz można było poczuć w powietrzu ten metalowy zapach krwi. Zrobiłam krok czy dwa do tyłu próbując uciec z tego miejsca. Każdy domyśliłby się, że w pojeździe są ludzie.. Żywi ludzie, którzy płacą krwią i łzami za uczucia. A więc… Albo są to egzekutorzy, albo handlarze niewolników. Nie mogę tu zostać ani minutę dłużej. Jednak co było silniejsze umysł działający na szybkim obrotach i wręcz mówiący Ci rozsądne rzeczy czy też ciało, które kucało za drzewem sparaliżowane ze strachu i nie zdolne się poruszyć. Nie miałam silnej woli, jednak zawsze gdy się na coś uparłam to dokonywałam tego. Może wystarczy zrobić to samo, ale nagle okazało się że już jest za późno. Zanim zauważyłam głosy całkowicie umilkły. Nie wiedzieć czemu, moje ciało znowu samo zareagowało, ale tym razem ku mojej radości uciekając. Jednak nie cicho i dyskretnie, jakby ukrywanie się nie miało już znaczenia. Jakby szybkość była tu najważniejsza. Zanim moja głowa zdała sobie sprawę, że kilka par ciężkich butów mnie goni, to ciało zareagowało wcześniej i teraz miała sporą przewagę. W kilku sekundach zaczęła się drastycznie zmniejszać. Czemu nie byłam dobrą sportsmenką ? Byłam najsilniejsza ze wszystkich dziewczyn jakie znam, ale jednak szybkość nie była moją dobrą stroną. Biegłam najszybciej jak umiałam kierowana strachem i adrenaliną. Przebiegłam przez powalone przez najwyraźniej burzę drzewa, skracając sobie drogę, przeskoczyłam przez wąski strumyk mało w niego nie wpadając, jednak dostałam już bardzo poważnej zadyszki i zanim się spostrzegłam ktoś wyłonił się zza moich pleców i powalił mnie na ziemię. Przygnieciona do ziemi zareagowałam niemal odruchowa i zaatakowałam napastnika nożem schowanym w bucie. Mężczyzna nie zareagował wrzaskiem jednak opadł bezwładnie na trawę obok. Nie czekając na cokolwiek podniosłam się na nogi i niemal natychmiast poczułam jak upływa ze mnie życie. Każde jego drobinki rozsypują się w tej jednej chwili. A w drugiej chwili leżałam na trawie, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. Miałam nawet wrażenie, że moje płuca zapomniały jak się oddycha, a serce jak bije.
***
Czułam ? Bo tak było prawda ? Już nie wiedziałam czy ja naprawdę czuje ból czy jest to tylko w moim własnym świecie. Moje ciało wzdrygnęło się, że cała podskoczyłam i wydarł się z niego krzyk. To było tak, jakbym Ja już nie miała nad nim żadnej władzy. Jednak zmysły bardzo dobrze działały i coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że ból wypala mi całe ciało od zewnątrz i wewnątrz. Dopiero później dostrzegłam, że leżę na kolanach jakiegoś chłopaka, który był może z rok młodszy ode mnie, a twarz i dłonie przemywa mi kobieta w wieku średnim, w szerokich spodniach i brudnej zakurzonej oraz poplamioną sokiem pomidorowym ( wmawiaj sobie, że to nie krew ) swetrze. Spojrzałam na wszystko spod zmrużonych oczu. Więc jednak… Złapali mnie uznałam, gdy zauważyłam że jestem otoczona czterema brudnymi ścianami drewna. Poczułam, że oczy stają mi się wilgotne, ale nie wiem czy to z rozczarowania, że nie udało mi się uciec przed śmiercią czy po prostu ból był zbyt intensywny. Chciałam lekko podnieść się podnieść i już zauważyłam, że to był błąd. Kobieta obtarła mi czoło suchą szmatką.
- Nie powinnaś się ruszać. Nieźle oberwałaś. Gdy im się sprzeciwiasz jest jeszcze gorzej. - Odrzekła. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, jakoś nie byłam pewna, czy jakiekolwiek słowo przeszło by mi przez gardło. Rozejrzałam się po pomieszczeniu jeśli tak to można nazwać. Pod ścianami było kilkunastu ludzi, jedni mocno poranieni, inni mniej. Ich wzrok był… pusty. Tylko patrzyli się przed siebie czekając na to co się stanie… Na sprzedaż lub wspólną śmierć. To nie mógł być mój los. Kompletnie się na niego nie zgadzam. Być może i jest to dziecinne spostrzeżenie, ale prawdziwe. Sama mam wpływ na to co mi się przydarzy. Tutaj doprowadziła mnie moja głupota i ciekawość, a stąd na pewno może mnie coś wyciągnąć. Rozejrzałam się tym razem bardziej uważnie skupiając się w jakim znalazłam się położeniu. Te cztery ściany były ze sobą całkowicie połączone, żadna nie była wejściem ani wyjściem. Przeleciałam wzrokiem po suficie. W samym jego centrum jaśniało niebo, jednak tylko poprzez czworokąt, któremu zabrakło boku. Czyli musiało to być coś na podobiznę drzwi, którymi wrzucano nas do środka. Jedyne wyjście górą, żadnej pomocy zsumowałam obserwacje. Ale czemu ludzie nie podsadzili siebie i jeszcze nie uciekli ? Klucz.. Natychmiast pojawiła mi się w głowie odpowiedź, a więc można się stąd wydostać tylko wywalając zamek, a nikt nie miał odpowiednich narzędzi. Ale może nie trzeba rozwalać zamka z klapą tylko jakoś to obejść. Jednak bez nawet najmniejszego noża na nic takie rozmyślania. Nagle usłyszałam jak ktoś otwiera wychodzi z podłogi. Bingo! Klapa w podłodze, której nawet nie sprawdziłam. Jednak moja twarz została w ciągłym przerażeniu. Wzięłam kilka głębokich wdechów i zrobiłam chłodną minę, która raczej nie pomoże, a raczej pogorszy moją sytuację. Ale jakoś mnie do nie obchodziło. Zamierzałam stąd uciec, ale jak jeśli nawet nie mogłam się ruszyć. Pomyślałam nagle o Carmenie. Ale nie… On całe swoje życie był w niewoli. Nie zbliżył by się do takiego miejsca dla nikogo.
- Proszę, proszę księżniczka się obudziła. - Syknął mężczyzna. Poczułam przypływ mdłości. Cuchnął potem i krwią, co raczej dobrze, nie wróżyło. Podszedł do mnie i podźwignął mnie siłą na nogi. Nie mogłam się powstrzymać i wrzasnęłam. Wcześniej tego nie zauważyłam, bo nie ruszałam nogami, ale miałam skręconą kostkę. Nie dobiegnę dalej niż do ściany naprzeciwko. Mogłam tylko udawać twardą. Co nie było łatwe kiedy już się zdradziłam. Spojrzałam wyniośle i arogancko próbując naśladować Jessego. Tyle razy widziałam u niego ten wyraz, że być może i mój wyszedł autentycznie. Najwyraźniej odpowiedź była twierdząca, bo mężczyzna natychmiast złapał mnie za włosy i cisnął o podłogę.
- Słuchaj, ja się nie opalam, tylko uczę was szacunku. Ciebie też nauczę. - Oparł chłodno i obojętnie.
- I sądzisz, że Ci się uda ? Uzyskasz jedynie uznanie takich potworów jak król. Jednak i on.. Hmm robi to bardziej rzetelnie i estetycznie. - Odpowiedziałam z przypływem wściekłości i strachu.
- Myślisz, że chcemy uznanie króla ? - Zapytał i razem ze swoim kolegą podniósł mnie i postawił na krzesło w kącie. Nawet nie było sensu walczyć, gdy mocno zakuli mi nogi i ręce metalowymi pędami.
- W takim razie kogo ? - Nieznajomy walnął mnie tak mocno w twarz, gdy zagryzłam wargę, że natychmiast zaczęłam pluć krwią.
- Nikt Cię nie pytał o nic. To co zabawimy się ? - Powiedział z błyskiem w oku. Jego kolega przyniósł jakąś większą torbę. Rozpiął suwak i zaczął w niej grzebać. Wyjął metalowy pręd, a zaraz posłał tego drugiego nieznajomego by przyniósł przenośny kominek. Zamrugałam z niedowierzania.
- Przecież Wy nie musicie mnie torturować. Jesteście handlarzami, prawda ? - Spytałam z niepewną nadzieją.
- Och nie dziecino, jesteśmy egzekutorami, ale przed śmiercią, trochę Cię przypalimy. Może Twoją piękną buźkę ? - Spytał. Gdy już otrzymał kominek to włożył w palący się ogień pręd. Boże… TO nie może być prawda. Jak można było być tak okrutnym? Gdy metal nagrzał się to jego koniec niebezpiecznie zbliżał się do moich nadgarstków.. Przejechałam nim jakby nożem, aż rozciął i spalił skórę do kości. Zaczęłam się drzeć w niebogłosy. Jak można być twardym przy takim bólu? To było niewykonalne. Miałam wrażenie, że gdy jeszcze raz zobaczę ten metal to zacznę klęczeć i błagam o wybaczenie, za moje istnienie. Ale gdy nadeszła ta chwila, gdy metal zbliżał się do drugiego nadgarstka, to nie byłam w stanie wypowiedzieć słów. Byłam bliska zemdlenia. Świat zaczął wirować i zostawał zasłonięty przez czarne, brudne plamy. Nie wiem ile czasu czułam ten cały ból w różnych częściach ciała. I nie wiedziałam już ile razy wydawałam z siebie wrzaski, które zdarły mi gardło. Później krzyk zaczął zmieniać się w śmiech. Mężczyźni zaczęli patrzeć na siebie z niepokojem i najpewniej myślą, że już oszalałam. W końcu nie byłam już pewna czy jeszcze żyje. Ale czułam ból… A to najpewniej dowód, że jednak tak. Ale z tym co mi pozostało to chciałam umrzeć… Nie, nie mogę tak umrzeć. Właśnie o to chodzi. Nie mogę tak myśleć. Te cierpienia mają mnie do tego zmusić. Mogę się poddać, albo dać sobie radę i stać się silniejsza. ,,Ból jest najlepszym nauczycielem, tylko nikt nie chce być jego uczniem.''* Zamrugałam powiekami i przed oczami przybłąkały się jakieś cienie. Wzięły mnie one za ramiona i mimo moich jęków powlekli gdzieś. Nie śledziłam gdzie, nie liczyłam zakrętów. Byłam wrakiem, miałam wrażenie, że mimo że mam duszę i rozum, to nie mam już władzy nad ciałem. Gdy przeszli ze mną kawałek drogi poczułam że usadzili mnie na jakimś miękkim fotelu. Otworzyłam lekko oczy i naprzeciw mnie zobaczyłam faceta, który przypominał tych wszystkich milionerów w filmach. Był w białym garniturze i wypolerowanych butach. Miał w ustach cygaro i jasny kapelusz na rudych, trochę dłuższych włosach. Byliśmy w czymś w rodzaju pokoju, tyle że po oby moich bokach były drzwi. Widziałam przez okna w nich lasy, które mijaliśmy szybką jazdą. Droga ucieczki, gdybym otworzyłam drzwi i wyskoczyła z wozu to… No nie… To prawdopodobnie byłabym martwa. Przy takiej prędkości nic by ze mnie nie zostało. Ale i tak umrę. Pozostaje mi wybór. Tutaj w torturach czy pragnąc ucieczki. Spojrzałam spod przymkniętych powiek z powrotem na mężczyznę. Spojrzał się on na mnie chłodnym wzrokiem.
- Widzę, że nie odpuścili Ci. - Odparł spokojnie, jakbym wcale nie wygląda tak strasznie. - Musisz im wybaczyć. - Ciągnął. - Zaprowadziliśmy Cię tu tylko dla tego. - Powiedział i pochylając się dotknął mojej bransoletki.
- Wiesz co to jest za kamień ? - Zapytał. - Lazuryt czy jak ja wolę mówić Lapis Lazuri. Tutaj jest to coś wyjątkowego, bardziej wartościowe niż diamenty, ponieważ wierzymy tak jak było to w starożytności, że jest to kamień bogów. - Zamyślił się przez chwilę jakby coś rozważając i ciągnął swoją wypowiedź, jakby nie zwracając na mnie uwagi. - Postanowiono, że tylko rodzina królewska może nosić tego typu kamienie lub no cóż, ktoś z rodziny może obdarować kogoś innego takim zaszczytem. Większość ludzi nie zwraca uwagi na coś takiego jak kamienie, jednak dla mnie ma to olbrzymie znaczenie. Interesuje się nimi, bo każdy oznacza co innego i każdy ma inną wartość. Chce wiedzieć skąd go ukradłaś.
- Czemu sądzisz, że go ukradłam ? Może złapałeś osobę z którą nie warto zadzierać ? - Spytałam wydobywając resztki sił, by użyć głosu.
- Wątpię. Czujesz, to wystarczający dowód, że po prostu ukradłaś tą bransoletkę. Zachowałem Cię przy życiu tylko by się tego dowiedzieć, więc lepiej powiedź, a zginiesz szybko. - Milczałam nie wiedząc co powiedzieć, cokolwiek bym nie powiedziała i tak zostałabym zamordowana, więc czy to ma jakiś sens ? Spojrzałam jeszcze raz przez okno w drzwiach. Zabije się, gdy wyskoczę, ale wolę tam, niż tu, a może nawet jest nikła szansa, że przeżyje. Zawsze coś na pocieszenie.
- Mogę wody?- Wychrypiałam.
- Znam tą wymówkę, ale pamiętaj, nie masz dokąd uciec. - Powiedział i otworzywszy klapę w podłodze, zszedł po schodach na dół. W tej chwili zerwałam się na nogi, sama nie wiedząc jak. Może dzięki resztkom insuliny, hormonowi walki lub ucieczki. A teraz wiadomo było co wybieram. Podleciałam do drzwi i z łatwością je otworzyłam. Zaklęłam pod nosem. Wysoko i szybko. I nagle go zobaczyłam. Carmen biegł kilka metrów za pojazdem. Czekałem na odpowiedni moment, pojazd jest niezwykle opancerzony, więc nic nie mogłem… Oj skacz po prostu. Jego słowa już całkiem mnie orzeźwiły, jednak usłyszałam kroki wchodzące po schodach i natychmiastowy strzał z broni. Krzyknęłam i złapałam się za ramię. Byłam niemal pewna, że celował w szyję. Korzystając z sekundowej okazji wyskoczyłam zamykając oczy. Natychmiast poczułam, że opadam na coś twardego i po prostu zemdlałam.
*Carmen*
Nieźle dziewczyna oberwała trzeba przyznać. Nawet ja zaniepokoiłem się jej stanem. Pobiegłem najszybciej jak umiałem w stronę skąd dym wznosił się ku niebu. Ktoś tam musi być. Nie uśmiechało mi się oddawać jej w ręce ludzi, ale nie widziałem innego wyjścia. Wbiegłem do miasta i zacząłem wierzgać i parskać na ludzi waląc kopytami o ziemię i chodnik. Mało kto zwrócił na mnie uwagę. Niektórzy oglądali się lecz nie przystanęli. Dlatego nie lubię ludzi. Każdy koń by drugiemu pomógł.. Zacząłem biegać po mieście, chcąc zwrócić swoją uwagę i nagle przechodząc koło kamienicy zobaczyłem przez okno, jak jakiś mężczyzna bandażuje nogę drugiej osobie leżącej na łóżku. Pan który pomaga innym, cudownie! Odwróciłem się tyłem i nogami wywaliłem szkło, które rozpryskało się na milion kawałeczków. Mężczyzna poderwał się. Z jego oczu kipiała złość, ale natychmiast spojrzał na mnie i na dziewczynę, którą miałem nieprzytomną na grzbiecie. Jego mina zelżała. Zaraz… Złość, łagodność? Człowiek czuje. Na koguty mojej ciotki to jeszcze lepiej !Mężczyzna przytaknął głową jakby sam do siebie. Wrócił do swojego pacjenta, jednak ja nie odrywałem od niego wzroku. Patrzyłem się nachalnie. Jednak facet w końcu zrobił swoje i wyprosił pacjenta. Później znów podszedł do okna i uśmiechnął się miło.
- Co się stało Twojej koleżance ? Jesteś dobrym przyjacielem, że ją tu przywiozłeś. Już schodzę się nią zająć. - Odrzekł miło i pogłaskał mnie po grzywie. Jednak niemal w tej samej chwili jego oczy stały się duże i szklane, nadal z uśmiechem na ustach upadł na plecy. Pochyliłem głowę i zobaczyłem, że jego biały fartuch jest cały we krwi. Parsknąłem ze strachu i odwróciłem się. Moim oczom ukazała się Czteroosobowa grupa. Blondyn naprzodzie trzymał w dłoni dłoń, jeszcze w ułamku sekundy skierowaną na tamtego miłego człowieka, lecz teraz była skierowana na Daisy, która nieprzytomna była niczego nieświadoma. Jednak gdy odwróciłem się, pistolet był wycelowany we mnie. Jesse. Natychmiast go rozpoznałem. On jakby mnie nie zauważył, nie dał tego po sobie poznać. Ale opuścił broń i powiedział coś do trójki pozostałych ludzi, którzy ubrani byli tak samo jak on, jednak mało kto, a ponieważ ja byłem spostrzegawczy dostrzegłem na ich rękawach jeszcze coś. Ta trójka ludzi miała przyszytą do ramienia niebieską wstążkę, za to Jesse błękitną. Tamci pierwsi słysząc słowa blondyna kiwnęli głowami i z ręką w kieszeni. Broń pomyślałem, odeszli. Jesse naładował magazynek i chowając broń do kieszeni. Przy tym zrobił to wszystko nonszalancko i lekko. Podszedł do mnie i pogłaskał. Parsknąłem. Czemu go zabiłeś ? Był miły! Krzyknąłem do niego telepatycznie. Chłopakowi kącik ust powędrował do góry, jednak prawie niezauważalnie i natychmiast zniknął.
- Myślałem, że nie lubisz ludzi. - Odparł. To prawda… Ale.. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Czemu nie czułem zagrożenia w tym człowieku? Czemu było mi go żal ? Za dużo czasu przebywałem z tą dziewczyną. Nagle przypomniałem sobie o niej. Jesse pomóż mi, mam ranną.
- Wiesz, mam lepsze rzeczy do roboty. - Powiedział, ale natychmiast odwróciłem się do niego bokiem i zobaczył jej twarz. Mina chłopaka pozostała bez zmian jednak rzucił chłodno.
- Chodź szybko. Parę metrów za tym małym miasteczkiem mam mały dom w którym aktualnie mieszkam. Ruchy. - Popędził mnie, a ja już wiedziałem, że jednak na coś się przydałem.
*Daisy*
Zanim jeszcze otworzyłam czułam miłe ciepło, ale także lekki już ból w różnych miejscach. Otworzyłam lekko oczy niepewna co zobaczę. Może już umarłam, a nie ukrywam, że nie jestem pewna co czeka mnie po śmierci. W końcu nie byłam znów taką dobrą osobą. Jednak nie mogłam ciągle zamykać oczu przed tym co dzieje się wokół mnie. Otwarłam je i zobaczyłam kątem oka poduszkę i chłopaka, który spał na złożonych rękach przy moim boku. Nie widziałam dokładnie twarzy ponieważ jego blond włosy zakryły mu oczy, ale wiedziałam, że to Jesse. Jak to się stało ? W jednej chwili skakałam z pojazdu jeżdżącego sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, a teraz leżałam w ciepłym łóżku i mimo lekkiego bólu czułam się nawet nieźle. Poruszyłam się chcąc ułożyć się w pozycji siedzącej i natychmiast tego pożałowałam. Ból przesłał mi swoją obecność po całym ciele. Krzyknęłam automatycznie, a leżący obok chłopak poderwał się wyciągając nie wiadomo skąd pistolet i celując po całym pomieszczeniu. Chłopak miał cień pod oczami, jednak był całkowicie przytomny i gotowy do walki.
- Spokojnie, to tylko ja. - Podniosłam rękę, trochę zawstydzona.
- Och. - Mruknął i schował broń, przetarł oczy ręką i natychmiast rzucił mi się do gardła. Cóż może nie dosłownie.
- Co Ty sobie do cholery wyobrażasz ! Słyszałem historie ! Jedziesz przez pół kraju, by dołączyć do legionu, ufasz obcym, grozisz ludziom w gospodzie i dajesz się złapał egzekutorom, później ledwo żywa uciekasz skacząc z wozu chcąc się zabić ! Dobrze, że był z Tobą on ! Choć mogłeś jej uważniej pilnować Kretynie ! - Krzyczał, a ostatnie zdanie skierował do konia, który przysłuchiwał nam się przez otwarte okno z pyskiem pełnym trawy.
- Skończyłeś, bo jestem trochę obolała ? - Spytałam spokojnie. Jednak chłopak nie miał ochoty dać spokoju. Nachylił się nade mną i zrobił coś co mnie zaskoczyło w tej sytuacji i po tym czasie niewidzenia się z nim. Pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Zrobię herbaty i jeszcze raz Cię opatrzę. - Powiedział i nagle oczy mu się rozszerzyły, a on się lekko zaczerwienił. - Żebyś się nie zdziwiła. Musiałem zdjąć Twoje ubrania. Wiesz… Kawałki spalonej tkaniny złączyło się ze spaloną skórą w dodatku były całe we krwi i… w ogóle. Byłem tak przyzwoity, że zostawiłem bieliznę. - Patrzył na mnie i czekał na moją reakcję. Spoglądałam przez chwilę na niego spode łba, ale później odetchnęłam i odpowiedziałam.
- Dziękuje, że się mną zająłeś. - Kiwnął głową i wyszedł. A ja to co ? Spytał urażony koń.
- Przecież wiesz, że Tobie jestem wdzięczna najbardziej. - Odpowiedziałam i posłałam mu lekki uśmiech. Wiem, wiem. Hmm.. Jeśli się nie obrazisz to mogę pobiec…
- Oczywiście, że nie. Biegnij się rozerwać. - Przerwałam mu. Chwilę później już go nie było. Jesse wrócił niosąc dwa kubki i stawiając jeden na stoliku obok mojego łóżka.
- Naprawdę cieszę się, że go spotkałaś i uwolniłaś. Hmm.. Ale Carmen ? To żeńskie imię.
- Cóż… Postanowiliśmy oboje, że wytłumaczymy to moją głupotą. Spodobało się nam obojgu. - Odparłam sięgając po kubek gorącej herbaty. Gdy tylko upiliśmy kilka łyków w ciszy chłopak się podniósł i odłożył swój napój. Podszedł do mnie i ostrożnie odkrył moją kołdrę nie spuszczając ze mnie wzroku. Zamknęłam oczy, próbując nie myśleć. Jesse patrzył na każde zranione miejsce, które teraz w gruncie rzeczy było wyleczone. Zapewne czary mu w tym pomogły. Poczułam jak moje ciało przeszywa dreszcz, gdy jego chłodne palce przejechały mi delikatnie wzdłuż boku. Otworzyłam oczy w lekkim osłupieniu, nagle przypomniałam sobie, jak bardzo mi go brakowało. Chłopak nachylił się i delikatnie musnął wargami moją skórę na odsłoniętym brzuchu.
- Brakowało mi Ciebie i kłopotów z Tobą związanych. - Odparł aksamitnym głosem, pod którym działaniem zmiękło by każde serce. Nagle przypomniało mi się, kiedy się z nim rozstałam. Wyznał mi wtedy miłość.. A ja.. Nie wiedziałam nadal co do niego czuje. Zależy mi na nim, oczywiście. Ale pamiętam także te wszystkie złe rzeczy. I nagle wszystko o czym myślałam natychmiast zniknęło. Jesse usiadł po moim boku, przeciągnął jedną nogę na drugą stronę i nachylił się odgarniając mi kosmyki włosów z twarzy. Leżąc na mnie pocałował mnie w usta. Przez sekundę odwzajemniłam pocałunek, ale natychmiast go lekko odepchnęłam.
- Nie sądzisz, że nie wypada, gdy leże prawie naga i ranna w Twoim łóżku ? - Spytałam z ironią.
- Nie wcale tak nie sądzę. - Wyszeptał mi do ucha i jeszcze raz przejechał mi dłonią po boku powodując dreszcz. Najchętniej nie przerywałabym mu, ale akurat w tej sytuacji czułam się nieco niezręcznie.
- A ja tak. - Powiedziałam po prostu. Chłopak zostawił mnie w spokoju i usiadł na fotelu obok, przykrywając mnie delikatnie kołdrą.
- Rozumiem, w takim razie czas na sprawy biznesowe. Czemu tu jesteś ? Twój nowy opiekun zezwolił Ci odejść ? - Pytał, a to ostatnie powiedział z obrzydzeniem.
- Shneider nie żyje. Miałam przez to konsekwencje. Miałam wstąpić do armii, albo umrzeć, bo król miał już dość czekania. Britney wymknęło się coś o Legionach, po prostu ją dopytałam i uznałam, że to trochę lepsze.
- Nie przyjmę Cię. - Odrzekł po prostu. - Byłoby najlepiej, gdybyś teraz dołączyła do obozu mojej armii, do Seleny i reszty.
- Może i byłoby lepiej, ale gdybym zniknęła zaraz jak tu dotarłam, to było by to ciut podejrzane. Pamiętaj, że musisz utrzymywać zaufanie króla.
- Taa..- Mruknął i jakby nad czymś rozmyślał. - Wojska są przygotowane. - Powiedział zmieniając temat. - Za kilka tygodni mam zamiar to wszystko rozegrać. Jednak jeszcze jest czas. Jutro wyruszasz ze mną na prawdziwy trening.
- Jak to prawdziwy ? To wcześniejsze nie były prawdziwe ? A zresztą co z Twoją robotą tutaj ?
- Zostawię przywództwo komuś innemu. Większość już zrobiliśmy. Teraz szukamy już jedynie pojedynczej jednostki. Co do treningów to wcześniej dawałem ci fory. Dosyć duże, ale nie za duże, byś się czegoś nauczyła. Jeśli sądzisz, że tamte były trudne, to lepiej wróć do królestwa, bo te nie dadzą Ci żyć przez cały tydzień.
- W porządku. - Burknęłam nie pewna swoich słów. - Dam sobie jakoś radę…
- Musisz. - Odparł po prostu.-A właśnie, w łazience masz czyste ubrania. - Mruknęłam coś w odpowiedzi, jedyne czego teraz pragnęłam to położyć się z powrotem na poduszkach i zasnąć. Nawet nie zastanowiłam się nad tym długo i zrobiłam to.
Z jednodniowym opóźnieniem ;3 Tylko ! :D Robię postępy >.< Hahah :>
Pozdrawiam i jak zwykle dziękuje za wszelkie komentarze :3
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńBrawo za brak opóźnień z dodawaniem ;)
Jeden dzień się nie liczy xD
Pozdrawiam i życzę weny!
Niecierpliwie czekam na nn i proszę duuużo Jessego!
Uwielbiam go ;)
Zapraszam do siebie na http://you-are-my-angel-always-and-forever.blogspot.com/
Wracam do świata żywych :)
OdpowiedzUsuńJejku jak tu się pozmieniało :>
Zaległości u ciebie postaram się nadrobić jutro ewentualnie w niedzielę i obiecuję pozostawić po sobie ślad. Ale mam tak dużo rozdziałów do przeczytania, że jestem w szoku :D
W międzyczasie zapraszam do siebie na: http://two-worlds-one-love.blogspot.com/
Pozdrawiam! :*
Zostałaś nominowana, więcej szczegółów tu : xcarrotsx.blogspot.com/p/award-of-insanity.html :)
Usuńkiedy będzie następny rozdział ? już się nie mogę doczekać , naprawdę świetnie piszesz jestem twoją wielką fanką.:)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ,że nie skomentowałam. Naprawdę przepraszam. Tyle mam teraz na głowie dlatego nie będę mogła już komentować tak długo i dokładnie. Nawet jeżeli mój komentarz się nie pojawi to wiedz ,że cały czas czytam i emocjonuję się twoją historią. Cały czas wzrusza mnie twoja opowieść o zacieraniu granic pomiędzy dobrem i złem. W końcu pisałam ci to wiele razy. Nawet jeżeli nie skomentuję to i tak będę kierować się twoimi przemyśleniami. Dziękuję ci za pokazanie mi nowego spojrzenia na świat. Życzę ci wszystkiego co najlepsze. Być może to pewien rodzaj pożegnania. I z jakiegoś powodu jest mi smutno. Dlatego nie powiem "żegnaj". W końcu to dopiero początek naszej drogi. Nie poddawaj się i dodaj kolejną notkę.
OdpowiedzUsuńClaudine